Instytut Polski w Sztokholmie jest ponownie krytykowany z różnych stron. Nowa koncepcja promocji kultury polskiej w Szwecji powoduje, że Instytut przestał być postrzegany przez Polaków w Szwecji jako polski dom kultury. W Instytucie nie urządza się już po prostu imprez przeznaczonych dla Polaków i tym samym szwedzkim Polakom wydaje się, że Instytut przestał działać. I to wywołuje krytykę.
Jedna z polskich gazet w Szwecji napisała: “Tyle krytycznych opinii na temat Instytutu Polskiego w Sztokholmie, o których mówi się zakulisowo, nie formułowano od co najmniej 10 lat. To zły początek nowego kierownictwa Instytutu. Mija czas ochronny dla nowej dyrekcji IP w Sztokholmie. Minęło bowiem już pięć miesięcy od czasu, gdy nowym szefem została Katarzyna Tubylewicz. Czas postawić sobie pytanie, co dzieje się w Instytucie, że powszechna stała się opinia, iż rewolucja, którą zapowiedziano, jest raczej demontażem tego co do tej pory osiągnięto.”
Także na łamach tej samej gazety Michał Moszkowicz, wyraził żal, ze dawnym, dobrym Instytutem:
“Instytut Polski był dla nas zbawieniem. Pozwalał nam zapomnieć o przyziemnej rzeczywistości emigranckiej i pozwalał nam wchodzić w świat bajki. Na kilka godzin przestawaliśmy być obcymi. Znów byliśmy u siebie. Znów byliśmy Polakami i to bardzo kulturalnymi.”
W krytyce Instytutu wykorzystano także mój artykuł, napisany rok temu, dotyczący zupełnie innej sytuacji (Po co potrzebny nam Instytut Polski “Relacje 6-2006). Na moje argumenty powołała się cytowana NGP, a biuletyn internetowy “Polska Prawda” wykorzystał ostatnio tekst w całości, nie podając daty jego publikacji, co mogło sprawiać wrażenie, że krytyka dotyczy sytuacji dzisiejszej.
Instytut był również krytykowany podczas niedawnego jubileuszu 30-lecie Zrzeszania Organizacji Polonijnych w Szwecji. Jubileusz powinien, zdaniem wielu osób, odbyć się w Instytucie, ale odbył się w wynajętej sali. Stąd blisko było do wyrażenia opinii, że z Instytutem trudno się współpracuje...
Tak naprawdę to chyba nikt dotąd nie wiedział, co zrobić z Instytutem Polskim lub co zrobić z Instytutu Polskiego. Najpierw była to placówka o dość podejrzanej reputacji, którą prowadzili oficerowie UB i działacze nagradzani wyjazdem “na placówkę”. Nikt się więc nie przejmował, co będzie się działo w murach Instytutu, byle działo się po naszemu.
Potem placówkę objął syn poety i poeta Tomasz Jastrun. Swoje pierwsze publiczne wystąpienie skierował do sztokholmskiej Polonii, której zakomunikował, że teraz idzie nowe, i że to nowe także oznacza przekształcenie Instytut w placówkę propagującą kulturę polską w Szwecji, ale dla Szwedów! Koniec i kropka, tak będzie i już! No, ale nie było. Po prostu wyżej pępka nie podskoczysz. Instytut nadal funkcjonował jako polski dom kultury.
Podobnie było i za kadencji Piotra Cegielskiego, który wiedział doskonale, że z próżnego się nie naleje, a kasa była przecież pusta... Ale w Instytucie Polakom się podobało, mieli gdzie pójść, aby spotkać się, pogadać, napić wina...
A teraz żal tego wszystkiego, no bo gdzie pójść, aby poczuć się “kulturalnym Polakiem”? Całe szczęście, że agencja Pol Art zaprasza teatry z Polski, więc to trochę osładza tęsknotę za kulturalnym życiem na emigracji.
Autor artykułu w cytowanej już gazecie pisze o demontażu dotychczasowych dokonań, tak jakby były jakieś dokonania.Owszem, czasem było bardzo miło, i chwała dyrektorowi Cegielskiemu za to, że potrafił stwarzać w Instytucie gościnną atmosferę dla Polaków, ale miło może być i u cioci na imieninach. Tymczasem misja Instytutu powinna być zupełnie inna. Statutowym zadaniem Instytutu Polskiego w Szwecji jest bowiem propagowanie polskiej kultury wśród Szwedów i tego właśnie zadania podjęła się Katarzyna Tubylewicz. I wszyscy Polacy w Szwecji powinni życzyć Jej powodzenia. Jeżeli misja się powiedzie to wszyscy na tym skorzystamy, bo może dzięki temu poprawi się obraz Polski w Szwecji. Wszystkie imprezy Instytutu, przeznaczone dla szwedzkiej publiczności, dostępne są także dla Polaków w Szwecji. Nie ma tu żadnej dyskryminacji, wystarczyć śledzić program Instytutu.
Katarzyna Tubylewicz nigdy natomiast nie zamierzała prowadzić polskiego domu kultury w Sztokholmie. Czy to dobrze, czy to źle, to już inna sprawa. Personel Instytutu to zaledwie kilka, ciężko pracujących osób i dodatkowy zakres obowiązków byłby, jak mówią pracownicy, niemożliwy do pogodzenia ze statutowymi zadaniami...
Jasne. To jest trudne do podważenia. I jeżeli chce się realizować “statutową misję”, a nie prowadzić polski dom kultury, to nie ma innego wyjścia. A może i jest, tylko że wymagałoby to zatrudnienia dodatkowego personelu, który równolegle poprowadziły “dom polski” w salach Instytutu. Skąd jednak wziąć na to środki? Kto zadecyduje o udostępnieniu pomieszczeń Instytutu na polskie imprezy, kto zadecyduje kogo wpuszczać, a komu odmówić?
Najlepiej byłoby oczywiście, aby Instytut był Instytutem, a Dom Polski Domem Polskim, tylko, że... nie ma takiego Domu Polskiego. Są co prawda różne kluby polskie, w Sztokholmie działa OPON i Ogniwo, ale nie są to takie miejsca, które skupią wszystkich Polaków. Są to miejsca, które bardziej antagonizują niż skupiają Polaków, podkreślając podziały!
Instytut “Cegielskiego” był takim miejscem, w którym podziały nie miały znaczenia. Do Instytutu mógł przyjść każdy, i z Kongresu, i z ZOP-u, a teraz, kiedy zabrakło takiego miejsca, pozostał żal i tęsknota. I to właśnie rodzi krytykę? Tylko dlaczego krytykuje się Instytut? Może należałoby krytykować szwedzkich Polaków, za to, że potrafią się tylko zwalczać, a nie potrafią nic wspólnie zbudować? Chcecie mieć Dom Polski to go sobie stwórzcie! Zamiast tego usiłujecie “odzyskać” Instytut, który dotąd uważaliśmy – i tu pozytywny akcent – wszyscy uważaliśmy za swój wspólny Dom Polski.
|