Opinia Leonarda Neugera
Niestety, nie mogłem uczestniczyć w Radzie Kultury, 18 lutego 2008, więc niewykluczone, że powtórzę wcześniej wysuwane argumenty.
1. Działalność likwidatorska, zwłaszcza jeśli dotyczy placówki tak dla kultury polskiej zasłużonej i ważnej, powinna być szczególnie mocno umotywowana. Tymczasem te argumenty, które dotarły do mnie (prawda, z drugiej ręki), wydają się słabe i jakby „przyczepione“ do wcześniej podjętej decyzji. Brzmią one, mniej więcej tak:
A) W związku z członkowstwem RP w UE i specyfiką czasu, Instytut powinien być kierowany na sposób menadżerski. Uważam argument za słuszny, ale niewystarczający do podjęcia decyzji o likwidacji Instytutu. Można wszak prowadzić działalność menadżerską (jak to czynili wszyscy dotychczasowi dyrektorzy Instytutu, choć urzędująca Pani Dyrektor robi to jeszcze znakomiciej i na większą skalę) i prowadzić, choćby w mniejszym zakresie, działalność dotychczasową.
B) Członkowstwo UE nie może być mocnym argumentem, ponieważ kilka krajów Unijnych działalność instytutową prowadzi, a są i takie, które na takową właśnie z powodzeniem stawiają (Rumunia).
C) Argument, jakoby Ambasador RP potrzebował rezydencji uważam za żartobliwy, dlatego, że Ambasador ma już do dyspozycji piękne sale recepcyjne w Ambasadzie. Wbrew pozorom nie optuję tutaj za ograniczeniem recepcji Ambasadora, przeciwnie, jestem głęboko przekonany, że działalność recepcyjna przynosi wiele korzyści i że należy ją rozwijać! Nie widzę jednak konieczności ujęcia albo-albo: albo sale recepcyjne Ambasadora, albo Instytut, chyba, że w zamyśle recepcje miałyby mieć charakter wojskowo-wywiadowczy. Przecież można tak ustalić harmonogram imprez Instytutu, żeby nie kolidowały z przyjęciami Ambasadora.
D) Wobec koncepcji rezydencyjnej rozumiem, że argumenty ekonomiczne tracą moc przekonywania: oszczędności z likwidacji będą, o ile w ogóle będą, iluzoryczne. Przerobienie pałacyku w którym mieści się obecnie Instytut, na rezydencję, zatem także miejsce zamieszkania Ambasadora z jego rodziną (zapewne należy uznać rodzinę 3-4 osobową za standard), jest przedsięwzięciem, o ile w ogóle możliwym do realizacji, to nadzwyczaj kosztownym.
E) Nie mogę się wobec tego oprzeć pokusie interpretowania pomysłu likwidacyjnego w kategoriach ideologicznych: poddania kultury polskiej kurateli doraźnych pomysłów partii rządzących, w rodzaju polityki historycznej, czy innych żenujących anachronizmów. Otóż byłby to pomysł nie tylko żałosny, ale też kontrproduktywny. Sprowadzałby bowiem kulturę do funkcji dekoratywno-dydaktyczno-państwowo-twórczych, towarzyszących recepcjom u Ambasadora, co stanowi zaprzeczenie kultury w sensie nowoczesnym. Nie sądzę, żeby takie redukcyjne pojmowanie kultury mogło służyć czemukolwiek innemu, jak dalszej kompromitacji RP w Szwecji.
F) Nie widzę zatem żadnych argumentów serio na rzecz likwidacji Instytutu (w rozumieniu: przekształcenia go, po translokacji – też przecież kosztownej –, w instytucję czysto menadżerską), myślę wręcz, że pomysłodawcy nie bardzo wiedzą, co na opróżnione przez Instytut miejsce, wstawić. A to bardzo źle!
2. Co do argumentów pozytywnych, tzn dotyczących wagi menagementu, dyskutować nie mam zamiaru, ponieważ wagę tę doceniam, czemu od wielu lat daję faktyczny wyraz. Nie rozumiem jednak, dlaczego menagement miałby wyprzeć radykalnie działalność Instytutu i usunąć go z jego dotychczasowego miejsca, które w elitarnych i nie tylko elitarnych środowiskach szwedzkich zajęło już, ciężko wywalczone, trwałe miejsce.
3. Last but not least, chciałbym zaprotestować przeciwko głośniej lub ciszej wyrażanej pogardzie dla starszej emigracji, do której, niestety, sam zaczynam się zaliczać. Otóż – i tu propaganda kolejnych rządów w RP zachłystuje się własną hipokryzją – trzeba Emigrantów (wersja bardziej lewicowa) czy Polaków zagranicą (wersja dzisiaj modniejsza) odznaczać, honorować, nadawać im przywileje, karty, wyrażać wdzięczność itp. Z drugiej strony, lojalność instytucji reprezentujących kulturę polską wobec emigracji starszej i choćby w najskromniejszym zakresie poświęcenie jej choćby kilku wieczorów rocznie w Instytucie, traktowane jest (od lat, od lat) jako wstydliwa skaza na jego działaniu. Widzę, że obecnie postanowiono postawić kropkę nad „i“ i pozbyć się intruza. Uważam, że to jest błąd i niegodziwość, a mówię tu o ludziach, którzy wspomagali opozycję demokratyczną w czasach PRL, ofiarnie pomagali tej opozycji w okresie stanu wojennego i entuzjastycznie włączyli się w działania Instytutu, od dyrektury Tomasza Jastruna poczynając. Ja wiem, to jest niewielka, wykruszająca się grupa, której największą wadą jest wyższe wykształcenie i zainteresowanie kulturą polską. Powiem cynicznie, na miejscu decydentów poczekałbym z likwidacją Instytutu jeszcze kilka lat: problem sam się rozwiąże.
4. Krótko: ani radykalna alternatywa: albo menagement albo Instytut nie wydaje mi się uzasadniona, a konsekwencje – szkodliwe, ani radykalna alternatywa: albo nastawienie w 100% na instytucje szwedzkie, albo dopuszczenie emigrantów do (nielicznych) ewenementów – nie wydaje mi się przemyślana i obie – nie przekonują. Podobnie z alternatywą: albo sale recepcyjne Ambasadora, albo Instytut.
5. Problem rezydencji Ambasadora, moim zdaniem ważny, powinien być rozwiązany, ale nie tak wysokim kosztem. To znaczy inaczej.
Powiem jeszcze krócej: szkoda!
Tytułem wyjaśnienia: używam określenia Ambasador w znaczeniu piastowanej funkcji a nie konkretnej osoby piastującej to stanowisko.
Leonard Neuger – literaturoznawca, profesor Uniwersytetu Sztokholmskiego
|