Katarzyna Tubylewicz jest nową dyrektor Instytutu Polskiego w Sztokholmie. A ponieważ wszystko co nowe budzi ciekawość, zwłaszcza dziennikarską, postanowiliśmy przybliżyć Wam jej postać oraz porozmawiać o działalności i planach Instytutu.
 Fot. Bogusław "Bobo" Rawiński, PoloniaInfo.
PLmagazyn: Z wykształcenia przede wszystkim jesteś kulturoznawcą, Twoją specjalnością jest kultura amerykańska. Ukończyłaś m.in. Ośrodek Studiów Amerykańskich UW. Wszystko mogłoby wskazywać na to, że trafisz do USA, a nie Szwecji. Ciekawi nas, jak to się stało, że jednak Skandynawia?
Katarzyna Tubylewicz: Rzeczywiście jestem kulturoznawcą z dyplomem magisterskim obronionym w Ośrodku Studiów Amerykańskich, ale moje studia w Polsce miały w gruncie rzeczy bardzo interdyscyplinarny charakter. Studiowałam też na wydziale polonistyki UW i w Szkole Nauk Społecznych PAN. W Szwecji, do której trafiłam z przyczyn zupełnie niezawodowych, ukończyłam zresztą kolejne studia na wydziale języków skandynawskich Uniwersytetu Sztokholmskiego (tym razem był to dyplom licencjata), brałam też udział w doskonałych warsztatach dla tłumaczy literatury pięknej w Södertörns Högskola. Można powiedzieć, że ostatecznie stałam się czymś w rodzaju amerykanistko - skandynawistki z bardzo rozszerzoną wiedzą polonistyczną.
PLmagazyn: Byłaś dziennikarką „Gazety Wyborczej”, pisywałaś również dla „Przekroju”, „Pani” i „Zwierciadła”. Co sprawiło, że postanowiłaś zamienić pracę dziennikarki na poniekąd stanowisko rządowe i objąć posadę dyrektora Instytutu Polskiego? Czy przy podejmowaniu tej decyzji nie obawiałaś się, że biurokracja, która jest związana ze stanowiskiem dyplomatycznym, a która właściwie obca jest dziennikarzom, nie pozwoli Ci się rozwinąć?
Katarzyna Tubylewicz: Biurokracja jest rzeczywiście udręką, ale człowiek pióra w roli dyrektora IP to nie jest nowość. Obecnym dyrektorem Instytutu Polskiego w Rzymie jest poeta, tłumacz i wieloletni dziennikarz „Gazety Wyborczej” Jarosław Mikołajewski, w Wiedniu przez wiele lat dyrektorował wybitny tłumacz Jacek Buras, ostatni dyrektor IP w Sztokholmie, Piotr Cegielski też był korespondentem „Gazety Wyborczej”, a jeszcze wcześniej dyrektorował tu poeta Tomasz Jastrun. Ja sama, zanim zostałam dziennikarką, pracowałam w dobrej warszawskiej agencji public relations i z tamtych czasów pozostało mi zainteresowanie tematem kreowania wizerunku, szczególnie jeśli chodzi o tzw. nation branding, czyli kreowanie wizerunku kraju. Instytut Polski, którego zadaniem jest promocja Polski i polskiej kultury w Szwecji jest trudnym miejscem pracy (także ze względu na wielość różnorakich i często sprzecznych oczekiwań kierowanych pod jego adresem), ale jest jednocześnie instytucją, która pozwala na sporą kreatywność i obcowanie z bardzo interesującymi ludźmi.
Poza tym mieszkam w Szwecji od ładnych paru lat i trudno jest mi pogodzić się z tym, że Szwedzi często niewiele wiedzą o Polsce i o polskiej kulturze, szczególnie tej współczesnej. Kiedy więc dotarła do mnie informacja o nowym konkursie na dyrektora IP, postanowiłam wysłać do MSZ także swój program promocji polskiej kultury, w którym położyłam nacisk na kreowanie wizerunku Polski jako kraju niezwykle dynamicznych i kreatywnych ludzi oraz na wychodzenie z promocją polskiej kultury (zwłaszcza tej współczesnej) w szeroko pojętą sferę publiczną.
Program wygrał konkurs, a ja uznałam, że mam szansę zdziałać coś pożytecznego i sprawdzić, czy uda mi się zainteresować jakichś nowych Szwedów Polską (i po paru miesiącach pracy w IP mogę już powiedzieć, że szczególnie wśród młodszych pokoleń szwedzkich kuratorów sztuki oraz osób z innych branż kultury zainteresowanie współczesną Polską powoli rośnie). Warto dodać, że kontrakt dyrektora IP trwa tylko cztery lata, więc to nie jest tak, że na zawsze zrezygnowałam z pisania.
PLmagazyn: Zrobiło się głośno na temat nowych władz Instytutu. Podobno zmienia się polityka działania. Czy mogłabyś nam przybliżyć najbliższe plany i sposób, w jaki Instytut ma zamiar działać? Do kogo skierowana jest działalność Instytutu?
Katarzyna Tubylewicz: Zmiany, o których mowa to przede wszystkim konsekwentne dążenie do tego, by jak największa część naszej działalności realizowana była we współpracy ze szwedzkimi instytucjami i w tzw. przestrzeni publicznej. Chcemy (bo mowa tu nie tylko o mnie, ale o całym zespole IP) docierać z informacją o Polsce do jak najszerszej publiczności, a jedynym sposobem na to jest pojawianie się w różnych miejscach, współpraca z różnymi instytucjami. IP zresztą już od dawna realizował programy na zewnątrz budynku, najczęściej miały one formę Dni Polskich. Nie dokonujemy więc rewolucji, tylko zmieniamy priorytety, tzn. zdecydowanie wychodzimy na zewnątrz. Jest to w pełni zgodne z wizją skutecznej promocji Polski, jaka kształtuje się obecnie w Dziale Promocji MSZ (przykłady takich IP jak instytut w Nowym Jorku pokazują, że w krajach zachodnich, gdzie rynek kultury jest bardzo wyspecjalizowany, najlepiej sprawdza się odchodzenie od koncepcji „domu kultury”).
W najbliższym czasie Instytut Polski będzie m.in. obecny na Festiwalu Nauki w Goeteborgu (pokażemy tam np. wystawę doskonałej polskiej fotografki Anety Grzeszykowskiej), w Kulturhuset, gdzie we współpracy z Södertörns Högskola oraz Instytutem Kultury Rumuńskiej organizujemy debatę panelową na temat przemian politycznych w Europie Wschodniej i Środkowowschodniej i na konferencji poświęconej bibliotekom przyszłości w Muzeum Architektury w Sztokholmie (prezentowany tam będzie projekt warszawskiej biblioteki uniwersyteckiej BUW). W maju zorganizujemy wspólnie z Internationell Författarscen i wydawnictwem Bonniers wieczór poświęcony Ryszardowi Kapuścińskiemu, podczas którego wielu szwedzkich dziennikarzy i pisarzy opowie, jak ważny był dla nich Polak – Reporter. Latem zrealizujemy wspólny projekt z Teater Lilith, nową sceną performance w Malmö, jesienią – z prestiżowym Bonniers Konsthall i tak dalej, i tak dalej.
Wszystkie informacje na temat naszych planów można znaleźć na naszej stronie internetowej www.polskainstitutet.se W ogóle myślę, że warto na tę stronę często zaglądać, bo bardzo dużo się na niej dzieje.
PLmagazyn: Czytąjąc Twoje teksty można odnieść wrażenie, że tematem wiodącym jest kobieta; również Twoje dwie ksiązki „Własne miejsca” i „Jestem mamą” poruszają tę tematykę. Czy można zatem określić Cię jako feministkę, czy to zbyt daleko idący wniosek?
Katarzyna Tubylewicz: Słowo feministka jest dziś coraz bardziej niejednoznaczne, istnieje przecież tak wiele różnych odłamów feminizmu. W Polsce słowo „feministka” budzi ciągle dość negatywne skojarzenia, ponieważ wielu osobom kojarzy się z narzuconym odgórnie „równouprawnieniem” z czasów komunizmu. Polacy do dziś pamiętają przecież hasła w rodzaju „kobiety na traktory”. Z kolei w Szwecji do niedawna feministami byli wszyscy, nawet pięćdziesięcioletni politycy płci męskiej. Dopiero pojawienie się partii Fi nieco zniuansowało debatę na temat feminizmu. Żyjąc pomiędzy Polską a Szwecją mam spory problem z niektórymi definicjami i szufladkami. Na pewno nie należę do feministek, które uważają, że wszelkie różnice między kobietami a mężczyznami wynikają z tego, jak zostali oni wychowani. Na pewno też jestem gorącą zwolenniczką dawania wszystkim ludziom, bez względu na płeć, równych praw i szans. Kobiety interesują mnie też jako temat literacki, ale to już temat na zupełnie inną rozmowę.
PLmagazyn: Mieszkasz w Szwecji od 2000 roku. Z pewnością doskonale poznałaś szwedzką kulturę i mentalność ludzi. Zastanawiamy się, co Cię najbardziej urzeka, a co znosisz z trudem? Jest coś takiego?
Katarzyna Tubylewicz: Bardzo cenię uporządkowanie Szwedów, ich zdrowe, praktyczne myślenie i umiejętność tworzenia wokół siebie harmonii. W pewnym sensie lubię też panującą tu łagodność, czy może raczej nieśmiałość stosunków międzyludzkich (która oczywiście czasami bywa nieco monotonna) i poszukiwanie kompromisów. Uwielbiam też szwedzką estetykę, jest mi bardzo bliska. Czasami z trudem znoszę to, co zarazem podziwiam, tzn. brakuje mi w Szwedach polskiego dynamizmu, umiejętności improwizacji i chęci prowadzenia zażartych dyskusji. Tęsknię też za polskim, mocno absurdalnym poczuciem humoru.
PLmagazyn: Jaki kulturowo jest Dom Katarzyny Tubylewicz? Czysto polski czy też „przemycone” zostały do niego elementy kultury szwedzkiej?
Katarzyna Tubylewicz: Żyjemy w epoce globalizacji, więc w moim domu, w którym co roku zjadamy tradycyjną polską kolację wigilijną, na co dzień je się najczęściej szwedzkie kötbullar (uwielbia je mój syn) i dania kuchni tajskiej i włoskiej (bo te wychodzą mi najlepiej). W święta wielkanocne mój synek przebiera się, tak jak jego szwedzcy koledzy za påskgubbe, ale w lany poniedziałek zdecydowanie podtrzymujemy polskie tradycje. Można więc powiedzieć, że jesteśmy domem polskim otwartym na inne kultury.
PLmagazyn: Na koniec z okazji Świąt Wielkiej Nocy chciałybyśmy życzyć Tobie i całej Twojej rodzinie „smacznego jajka” i spełnienia wszelkich planów i marzeń, zarówno tych osobistych jak i zawodowych. Dziękujemy bardzo za rozmowę.
|