Kiedyś wszystko było jasne. Instytut Polski, wydział prasowy Ambasady, Attache Wojskowy i Konsulaty spełniały określone zadania wyznaczone przez... no powiedzmy rację stanu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Dzisiaj sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana i właściwie większość z powyższych instytucji i funkcji stała się już zbyteczna.
Po przełomie roku 1989 do dyrektorem Instytutu w Sztokholmie został Tomasz Jastrun, który zapowiedział, że okres pułkowników już się skończył i teraz będzie tylko kultura. Na spotkaniu z Polonią zapowiedział, że Instytut to nie jakiś Klub Polski i że teraz żadnych imprez dla Polaków w Szwecji nie będzie. Tylko Szwedzi się liczą i nagroda Nobla... Po nim Instytut objął Marek Szelewicki, sympatyczny facet, który trafił tu z nowego rozdania, starej talii... Starał się. Były targi książki i wino na wernisażach.
No i wreszcie ostatnie lata wypełnione dyrekturą Piotra Cegielskiego, okrzyczanego przez jednych Piotrem Wielkim, przez innych wręcz przeciwnie... Cegielski usiłował zrobić rzecz niemożliwą. Poprowadzić Instytut w warunkach, w których taka działalność była zupełnie niemożliwa i pozbawiona sensu. Przede wszystkim nie było żadnej koncepcji, jak takie coś ma wyglądać, no bo jeżeli nie Instytut nie podlegał już bezpiece, to w pewnym sensie stał się bezpański. Jasne, że trzeba było go utrzymać, żeby takie gwałtowne zamknięcie placówki nie wywołało niepotrzebnego gadania. No więc niech tam coś wisi na ścianach, jakieś filmy trzeba pokazywać, można wpuścić na salony Polonię... Niech coś się dzieje, dopóki nie wpadniemy na lepszy pomysł, a przede wszystkim dopóki nie znajdą się jakieś pieniądze, które ten pomysł będą mogły urzeczywistnić.
Formalnie Instytut ma podwójną podległość, dobrze, że nie jak kiedyś potrójną, dziś podlega departamentom promocji zagranicznej Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Kultury. Faktycznie jednak lewituje w przepaści pomiędzy tymi dwoma Ministerstwami, przepaści wypełnionej bezmiarem braku koncepcji i bezradnością urzędników, którzy nie wiedzą za co odpowiadają i czym powinni się zajmować.
Od niedawna działa też Instytut Adama Mickiewicza powołany wyłącznie do promocji polskiej kultury za granicą, ale ostatnio uznano, że Instytut nie spełnił swoich zadań i rozpoczęto gruntowną reorganizację, podobnie jak reorganizację innych instytucji w państwie. Oczywiście ma to swoje dobre i złe strony. Dobre, bo wiadomo od dawna, że większość polskich instytucji niczemu nie służy, choć to nie znaczy, że nikomu. Gorsze, bo taka rewolucja organizacyjna może utrwalić zamieszanie i tymczasowe rozwiązania na kolejne lata...
Kiedy po ukończeniu formalnej kadencji Piotra Cegielskiego w Sztokholmie okazało się, że nie można powołać nowego dyrektora, ponieważ trudno mu będzie wytłumaczyć na czym mają polegać jego zadania w momencie gdy takich zadań nie było i nie było pieniędzy, aby udawać, że niby coś się dzieje, że da się zorganizować kolejny rok polski w Szwecji, albo szwedzki w Polsce i wszystko będzie na zewnątrz jakoś wyglądało. Poproszono zatem Cegielskiego, aby nadal sprawował swoją kaskaderską funkcję, aż do czasu, kiedy coś się wymyśli... Cegielski wytrzymał jeszcze przez dwa lata, ale dość już miał wielkiej improwizacji i ustąpił, aby zająć się wreszcie czymś mającym większy związek z rzeczywistości. I trudno mu się dziwić. Pozostała jednak próżnia, trudna do wypełnienia chaotyczną chałturą. Przez szereg miesięcy Instytut był bezpański, co oddawało tylko rzeczywisty stan działań mających na celu promocję kultury polskiej za granicą.
Należałoby w tym momencie postawić naiwne może pytanie. Po co nam Instytut Polski, który faktycznie jest dziś tylko pustym budynkiem w centrum Sztokholmu? Może wreszcie należałoby spojrzeć prawdzie w oczy, że z próżnego nalać się nie da, że brak jest zarówno koncepcji, jak i pieniędzy, że działania pozorne MSZ-tu i Ministerstwa Kultury mogą przynieść więcej szkody, niż pożytku – nie tylko w Sztokholmie, ale i na całym świecie. Czasem nie jest to nawet kwestia braku pieniędzy, tylko kwestia braku dobrej woli, odrzucania atrakcyjnych ofert z zagranicy, ponieważ nie wiadomo, kto miałby zająć się ich realizacją, a jeżeli nawet wiadomo, do dlaczego właśnie on, a nie ktoś inny... To śmieszne jak resorty potrafią bronić zakresu swoich kompetencji, jak walka o miedzę pomiędzy urzędnikami a działaczami czy artystami powoduje, że z oczu traci się cel podstawowy, którym ma być promocja Polski.
Zamiast tego kwitnie działalność pozorna, wdrażanie w życie rozmaitych programów operacyjnych, nieustanne reorganizacje – przelewanie pustego w próżne. Aby obsadzić stanowisko dyrektora instytutu urządza się wieloetapowe konkursy, choć właściwie z góry wiadomo kto do czego się nadaje, bądź też nie nadaje.
Może zatem Instytut w Sztokholmie należałoby przekształcić jednak w Dom Polski, który z pewnością przyda się Polonii Szwedzkiej... Tylko kto wtedy będzie decydował, kogo na salony wpuścić, a kogo nie... Może warto tam urządzić polską księgarnię, czytelnię gazet, salę telewizyjną, salę do gry w bilard czy brydża? Może wreszcie należałoby przestać udawać, że się tam propaguje polską kulturę przez duże „K”? Zresztą, przepraszam, ostatnio nikt już nawet nie udaje. Jak jest, widać po prostu gołym okiem!
|