
Mój krótki tekst wywołany został potrzebą chwili. Oto wyzwanie: jak połączyć myślą i chrzescijańskimi przesłaniem te trzy miejsca z pozoru tak od siebie odległe: sanktuarium Matki Bożej na Jasnej Górze, Śląsk - krainę leżącą w granicach Polski, o bogatej i skomplikowanej historii, wreszcie Szwecję - ów dość pozornie bliski, ale w sumie odległy od Polski kraj, zaprzyjaśniony i życzliwy, pozostający dziś z nami w dobrych kontaktach, a do tego będący drugą ojczyzną wielu Polaków. Zobaczmy czy patrząc na jasnogórskie znaki kultu: wota pielgrzymów i inne artystyczne przedmioty zgromadzone w sanktuarium, uda się taki związek odnaleść, uda się wskazać na chrześcijańskie nici łączące nas wszystkich. Zobaczmy więc.
W skarbcu jasnogórskim zachowała się wspaniała srebrna plakieta figuralna wykonana przez augsburskiego z_otnika, Tobiasa Kramera, około 1615 - 1620 roku. Przedstawia jedną z kluczowych scen początkowych dziejów chrzescija_stwa: oto żyjący w IV wieku cesarz rzymski Konstantyn Wielki, przed bitwą ze swoim Maksencjuszem, widzi na niebie znak krzyża i napis 'in hoc signo vincens' - 'pod tym znakiem zwyciężysz'. Scena to kluczowa, gdyż Konstantyn dzięki temu wydarzeniu uwierzył w moc Chrystusowego przesłania, nawrócił się i wydał edykt przyznający chrześcijanom pełną wolność wyznawania religii.
Niewiele dotąd wiedzieliśmy o dziejach tej wspaniałej plakiety. Dopiero wyniki ostatnich badań archiwalnych, opublikowane w monumentalnym albumie mojego współautorstwa, zatytułowanym 'Skarbiec Jasnej Góry', pozwoliły całą rzecz ostatecznie wyjaśnić. Plakietę ofiarowaą na Jasną Górę, 17 lutego 1650 roku, jako swoje osobiste wotum królewicz Karol Ferdynand, syn polskiego monarchy ze szwedzkiej dynastii Wazów, Zygmunta III, od 1625 roku pełniący funkcję biskupa wrocławskiego, a od 1644 roku dodatkowo płockiego, zmarły w 1655 roku. I oto nagle okazuje się, że w skarbcu jasnogórskim natrafiamy ni mniej ni więcej tylko na wotum Szweda ze Śląska! Tak bowiem można zinterpretować ofiarodawcę tego daru. Przedstawiciel szwedzkiej rodziny monarszej, wrosłej na stałe w polską kulturę, rodziny, która w swej polskiej linii przeszła na katolicyzm i otaczała troskliwą opieką sanktuarium jasnogórskie, a ze względów politycznych wielkim zainteresowaniem obdarzała Śląsk, co zaowocowało osadzeniem jednego z królewskich synów, na okres przeszło ćwierćwiecza, na tronie biskupa wrocławskiego.

Jednak losy historii, przejawiające się w dziełach sztuki, bywaja jeszcze bardziej skomplikowane. Oto mamy fakt drugi. Plakieta, o której mówię, została, jak wiele dzieł z tej epoki, wykonana na podstawie nieznanej nam dzisiaj ryciny, którą jak sądzimy, wiernie odwzorowano. Wiemy o tym gdyż znamy i inne dzieła sztuki najdosłowniej powtarzające tą samą scenę. Jedno z nich, co budzić może zaskoczenie, odnajdujemy na bogatym sklepieniu bazyliki klasztornej na Jasnej Górze. Oto wśród dekoracji stiukowej z około 1695 roku, na sklepieniu widzimy dokładnie to samo, identycznie zakomponowane, tym razem namalowane na tynku, przedstawienie. Powstało ono, podobnie jak cała ta dekoracja, po wielkim pożarze kościoła pielgrzymkowego na Jasnej Górze jaki się zdarzył w 1690 roku i jaki doprowadził do zupełnego zniszczenia wspaniałej, gotyckiej jeszcze świątyni.
W samym fakcie dosłownego powtórzenia w dwóch różnych dziełach sztuki tej samej sceny, nie tylko tego samego tematu, ale – co trzeba podkreślić – tej samej kompozycji, powielającej identyczny wzorzec, w dziejach sztuki nie dziwi specjalnie: badacze znają wiele takich przypadków. To, co zdumiewa dotyczy wykonawcy malowideł na sklepieniu kościoła. Był nim bowiem - to wręcz zadziwiające - Szwed ze Śląska! Urodzony w Nysie na Śląsku Opolskim.
Karol Dankwart, artysta pochodzący ze szwedzkiej rodziny protestanckiego wyznania, sam przeszedł na katolicyzm. Około 1690 roku - kiedy to mamy pierwsze o nim wzmianki - działał i pracował na Śląsku, gdzie był nadwornym malarzem biskupa wrocławskiego, Franciszka Ludwika von Neuburg, następcy na stolicy biskupiej wspomnianego wyżej polskiego królewicza, Karola Ferdynanda Wazy! Na Jasnej Górze wymalował mnóstwo scen, a wśród nich przedstawił także swój autoportret, jak napisano w naukowym opracowaniu dotyczącym jego twórczości, '...w stroju szwedzkim, z paletą i monogramem...'
Wiele można by podać przykładów kontaktów politycznych, ekonomicznych, personalnych, religijnych i artystycznych Jasnej Góry ze Szwecją i jej obywatelami a z drugiej strony ze Śląskiem i jego mieszkańcami. Szczególnie te ostatnie relacje były przez setki lat bardzo ożywione, gdyż Jasna Góra, leżąc faktycznie na pograniczu Śląska, przyciągała stale pielgrzymów z tego obszaru. Jednak te dwa przykłady zdumiewają splątaniem losów i okoliczności pozornie tak niezwykle od siebie odległych i to na dodatek dwukrotnie powtórzonych w sporym odstępie czasu.
Czy to tylko przypadek? Chodzi de facto o coś więcej. Chodzi o symbol. Tyle się teraz mówi o jedności naszej cywilizacji. Ta jedność to faktycznie jedność ludzi, nie instytucji. A po to, żeby ta jedność mogła zaistnieć potrzebna jest jakaś idea, jakaś prawda, która spaja ze sobą to co pozornie odległe i nie mające związku. To nie interesy, nie ekonomia, nie polityka są tym spoiwem – lecz religia. Wszyscy czerpiemy z tych samych śródeł chrześcijańskich. Wszyscy, niezależnie od dzielących nas różnic odwołujemy się do tych samych pryncypiów moralnych, do tej samej etyki. Wszyscy przeżywamy te same zwątpienia i tę samą radość prawdy odnalezionej i zaakceptowanej.
Jeśli spojrzeć na losy opisanych tu dwóch znaków kultu, to doszukać się można wielu symboli, wielu archetypów zachowań ludzkich. Najpierw scena – ”Tryumf” czy raczej ”Nawrócenie się cesarza Konstantyna”: cudowne wydarzenie, które skłoniło władcę do przyjęcia wiary chrześcijańskiej. Kluczowa, rzec można, scena w dziejach Kościoła. A przecież obaj ludzie, którzy przyczynili się do zaistnienia tych znaków na Jasnej Górze pochodzili z rodzin, które kiedyś odeszły do katolicyzmu. Rzecz druga: pochodzenie narodowe ofiarodawcy i artysty – odległa Szwecja i dwie rodziny, z jakże różnych szczebli drabiny społecznej, rzucone przez los daleko od ojczyzny, znajdują przystań i opiekę na Jasnej Górze. Tak to należy właśnie rozumieć, gdyż Jasnogórska Matka Boża osłaniała płaszczem opiekuńczym zarazem przedstawicieli królewskich rodów i wędrownych artystów. Wreszcie element trzeci: Śląsk, kraina w swych dawnych dziejach związana z Polską, pózniej pozostająca w orbicie Czech, a wreszcie Austrii i Prus. Bliska Polsce reprezentowanej tu przez jasnogórskie sanktuarium, a równocześnie jakby daleka, leżąca w opisywanym czasie poza granicami państwa polskiego, silnie już związana z kulturą niemiecką. A jednak to właśnie ona staje się stacją pośrednią dla tych, którzy przybywają na Jasną Górę w różnej intencji, pozostawiając po sobie taki sam niemal ślad i znak. Czynił to polski królewicz szwedzkiego pochodzenia i szwedzki malarz czynny w Polsce!
Nie chciałbym tu stawiać kropki nad 'i' i niepotrzebnie podkreślać rzeczy oczywistych. Wydaje się, że komentarz dodatkowy jest zbyteczny. Nie chciałbym udowadniać i pokazywać związków, których faktycznie nie ma. Chciałem jedynie wskazać na istnienie symboli łączących ludzi i sprawy pozornie tak odległe. Naszym - badaczy kultury - zadaniem jest śledzenie tych związków. Naszym - kapłanów - zadaniem jest krzewienie wiary. Możemy to także czynić pokazując i komentując te wyjątkowe znaki kultu zgromadzone w jasnogórskim sanktuarium. Nie tylko znaki czysto religijne. Jak się okazuje także symbole wspólnych losów wspólnego religijnego przesłania stale aktualnego dla nas wszystkich.
Dr Jan Golonka, paulin
Kurator Jasnogórskich Zbiorów Sztuki
Tekst ten dr Jan Golonka OSPPE napisał z okazji wizyty w Szwecji i w Sztokholmie. Tu ramach Dni Śląska (21 – 26 września) prezentował publiczności zebranej w Instytucie Polskim niektóre z dzieł sztuki i pamiątek narodowych zgromadzonych w skarbcu klasztoru na Jasnej-Górze w Częstochowie.
|