Odwiedzin 37803782
Dziś 106
Piątek 26 kwietnia 2024

 
 

Moje Chiny

 
 

Tekst i foto: Paweł Dąbrowski
Foto: Paweł Dąbrowski

2002.11.03
 


Nanjing Lu - główna handlowa ulica Szanghaju.

Mongolia nie chciała mnie wypuścić ze swojego objęcia, ale serce wyrywało mi się do Chin. Trochę mnie to zaskoczyło, ale jak tylko przekroczyliśmy granicę to poczułem się trochę jak w domu. Rozpoznawałem produkty w sklepie spożywczym, umiałem kupić butelkę wody używając lokalnego języka, wiedziałem w jaki sposób należy ignorować natarczywych sprzedawców. Była to już moja trzecia wizyta w Chinach, ale mam nadzieję, że nie ostatnia. Za każdym razem Chiny coraz bardziej mnie intrygują i stają się coraz bardziej fascynujące.

Moje Chiny

Czym jest dla mnie ten kraj, dlaczego chcę tam wracać? Chiny to dla mnie nowoczesne miasta i niesamowita przyroda. Chiny to wspaniałe zabytki. Wielki Mur, Zakazane Miasto, czy Terakotowa Armia, to tylko te najbardziej znane. Chiny to przyjaźni, choć zupełnie inaczej od nas myślący ludzie. Ale przede wszystkim, Chiny to jakaś dziwna, trudna do opisania energia bijąca ze wszystkiego co nas tam otacza. Będąc w Chinach nie mam wątpliwości, że kraj ten już za kilkadziesiąt lat, albo nawet szybciej, stanie się supermocarstwem konkurującym z Ameryką.



Jin Mao Tower, 88 pięter, 421 metrów.

Chiny zmieniają się w bardzo szybkim tempie. Pekin, który już za pierwszym razem, zaskoczył mnie swoją nowoczesnością, rozwinął się jeszcze bardziej. Tam gdzie trzy lata temu był jeden wielki plac budowy, teraz stoi największy w Azji kompleks biurowy. Ciasne ulice zmieniły się w szerokie aleje i parki. Gdziekolwiek nie spojrzeć, demoluje się starą zabudowę i buduje nowe domy i biura. Tak zmienia się nie tylko Pekin, ale wszystkie, nawet o kilka tysięcy kilometrów oddalone od stolicy miasta jak Urumchi.

Nie sposób jednak zapomnieć, że Chiny są państwem totalitarnym. Rządząca partia komunistyczna krwawo tłumi demonstracje i potrafi zmusić ludzi do wszystkiego, nawet zaprzestania tradycyjnego plucia na ulicach (za co akurat możemy komunistom być wdzięczni). To, co widzę jako turysta w niczym jednak nie przypomina mi Polski lat 80-tych (jedyny komunizm jaki znam). Półki w sklepach uginają się pod towarami, restauracje McDonald´s i KFC wypełnione są rodzinami z dziećmi, a w kawiarniach internetowych młodzież gra w najnowsze gry i "czatuje" ze znajomymi. Chodząc po olbrzymim hipermarkecie w sobotnie popołudnie, uważając żeby nie zostać rozjechanym przez przeładowane wózki z zakupami, zastanawiałem się, czy jest możliwe, że gdyby tak właśnie wyglądał komunizm w Polsce, to w dalszym ciągu nie byłoby w naszym kraju demokracji?



Wycieczka klasowa do Zakazanego Miasta.

O Chinach mógłbym pisać dużo i niestety nie starczyło by mi miejsca żeby opisać wszystko co tam widziałem i czego doświadczyłem, od gór Pamiru na zachodzie do Hong Kongu na wybrzeżu. To, co jednak najbardziej pamiętam z moich podróży, to przelotnie widziane twarze, zapachy, krótkie epizody. Właśnie kilka takich epizodów z mojej ostatniej podróży po Chinach chciałbym teraz opisać.

´Cause I´m a Beijinger, yes I am!

Czułem się trochę jak Thomas Rusiak w teledysku do jego przeboju "Hiphopper", z tą różnicą, że nie jechałem kabrioletem tylko na rowerze i otaczały mnie nie piękne blondynki tylko czarnowłosi Chińczycy. Aha, no i jechałem przez Pekin a nie przez Sztokholm. Czyli właściwie wszystko było inaczej, ale i tak mi się jakoś tak kojarzyło...



Bez roweru ani rusz.

Jak tylko wsiadłem na rower, otworzył się przede mną zupełnie nowy Pekin. Dotychczas poznawałem go z okna autobusu, lub z perspektywy pieszego, a teraz nagle znalazłem się na tym samym poziomie, co większość Pekińczyków - około metra nad ziemią.

Mimo dużej i rosnącej w szybkim tempie liczby samochodów, rower stanowi w dalszym ciągu główny środek transportu mieszkańców tej ośmiomilionowej metropolii. Większość z nich jeździ na starych, zdezelowanych rowerach - przynajmniej nie muszą się bać, że ktoś je ukradnie. Jeśli coś się zepsuje to na pewno pomoże im jeden z tysięcy mechaników rowerowych stojących niemal na każdym rogu. Równie dużo jest małych parkingów strzeżonych dla rowerów, gdzie za kilka groszy ktoś im popilnuje roweru, gdy pójdą załatwiać swoje sprawy.



Ogród botaniczny na rowerze.

Rowerzyści mogą się czuć w Pekinie bardzo uprzywilejowani. Wzdłuż głównych ulic biegną ścieżki rowerowe szerokości dwóch pasów samochodowych, a przy mniejszych, ścieżki dla rowerów są zazwyczaj oddzielone od pasów samochodowych płotem lub pasem zieleni. Mimo tych udogodnień miałem na początku dużego stracha. Czy oni mają tu na pewno takie same zasady ruchu jak w domu? Szybko jednak odkryłem rzecz bardzo oczywistą - trzeba jechać za tłumem! Od tego momentu wszystko było proste.

Na rowerze łatwiej jest dotrzeć do inaczej trudnodostępnych dla turystów części miasta, położonych pomiędzy głównymi ulicami. Kiedy wieczorem wracałem sam z powrotem do centrum (po drodze zgubiłem moich znajomych) wpadłem na pomysł - upatrzyłem sobie pewną osobę jadąca przede mną na rowerze i zacząłem ją "śledzić". Udało mi się w ten sposób zjechać z głównych ulic i wjechać w stare dzielnice Pekinu - hutongi. Odkryłem w ten sposób, kolejną, nieznaną mi dotychczas stronę stolicy Chin, która już za kilka lat może zniknąć pod gąsienicami buldożerów.

Nie wiem czy fakt, że jeździłem po Pekinie na rowerze uprawnia mnie do nazywania się Pekińczykiem, ale kiedy oddawałem wieczorem rower do wypożyczalni, tak właśnie się czułem.

Na własną rękę

W Pekinie rozstałem się z moimi znajomymi. Dziwnie było nagle znaleźć się samemu po kilku tygodniach podróżowania w towarzystwie. Samotne podróżowanie ma jednak wiele zalet. Samemu zupełnie inaczej odbiera się to co nas otacza i łatwiej jest podglądać życie otaczających nas ludzi. Łatwiej jest też zmieszać się z tłumem i żyć jak lokalni mieszkańcy (choć akurat w Chinach nie jest to takie proste).



W Zhouzhang gdzie nie spojrzeć są turyści.

Jonnick i jego kuzyn Li Bo byli turystami, tak jak ja. Spotkałem ich w autobusie jadącym do Zhouzhang, pięknego, poprzecinanego uroczymi kanałami miasteczka leżącego kilka godzin jazdy od Szanghaju.

To Jonnick zaczął pierwszy ze mną rozmawiać. Nieczęsto mi się zdarzało żeby Chińczycy zwracali się do mnie po angielsku, więc chętnie podtrzymałem rozmowę. I jak zaczęliśmy rozmawiać rano w autobusie, tak rozstaliśmy się dopiero wieczorem. Zaproponowali mi żebyśmy razem zwiedzali Zhouzhang, a ja bardzo chętnie na to przystałem.



Li Bo i Jonnick.

Podczas tego dnia poznałem wiele chińskich zwyczajów, dowiedziałem się dużo na temat życia w Chinach i przekonałem się, że chińscy turyści, tak samo jak ja, narażeni są na oszustwa ze strony innych Chińczyków.

Jedzenie jest dla mnie nierozerwalną częścią podróżowania, a jedzenie razem z lokalnymi mieszkańcami jest najlepsze, bo kto lepiej niż oni wie co zamówić? Tego dnia przy obiedzie Jonnick i Li Bo nauczyli mnie jeść golonkę (do tamtego momentu nie tolerowany przeze mnie miejscowy specjał), uczyli chińskiej etykiety stołowej i dyskutowali na temat chińskiego piwa. Po wszystkim nie pozwolili mi nawet spojrzeć na rachunek. Trochę mi było z tego powodu głupio, ale szybko zrozumiałem, że taki jest zwyczaj - gość nie płaci, a ja byłem gościem.



Golonka a´la Zhouzhang.

Żal mi było się z nimi rozstawać. Wymieniliśmy się e-mailami i byłem właściwie pewien, że już nigdy się nie zobaczymy. Tymczasem kilka dni później wpadliśmy na siebie w dwunastomilionowym Szanghaju! Nie wiem kto był bardziej zaskoczony, oni gdy wypatrzyli mnie w tłumie na ulicy, czy ja gdy nagle usłyszałem, że ktoś mnie woła w środku obcego miasta. Tak czy inaczej, spędziliśmy ze sobą jeszcze jeden miły wieczór pijąc piwo (tym razem udało mi się ich zaprosić) i rozmawiając o chińskiej muzyce rockowej. Kto wie, może kiedyś się jeszcze spotkamy?

Spacer po Bundzie

Zapomnijcie o Hong Kongu, zapomnijcie o Pekinie - Szanghaj jest najbardziej niesamowitym miastem w Chinach. Miasto powaliło mnie po prostu na kolana. Jedyne miasto, z jakim mogę je porównać, to Nowy Jork. Tak samo jak Nowy Jork, Szanghaj nigdy nie śpi, architektura jest tak samo zadziwiająca, a kontrasty pomiędzy dzielnicami jeszcze większe.



Pudong - po lewej Pearl TV Tower, z tyłu po środku Jin Mao Tower.

Sercem Szanghaju i jednocześnie jego symbolem jest Bund, reprezentacyjna ulica położona nad brzegiem rzeki Huangpu. Po jednej stronie rzeki dumnie stoją reprezentacyjne budynki wybudowane przez europejskie i amerykańskie banki w latach 20-stych i 30-stych zeszłego wieku. Po drugiej stronie leży Pudong - dzisiejsze supernowoczesne centrum biznesu Szanghaju (a właściwie całych Chin), z futurystyczną Pearl TV Tower i fascynującą Jin Mao Tower, trzecim co do wysokości budynkiem na świecie. Wzdłuż brzegów rzeki ciągną się bulwary, do których tysiące chińskich turystów odbywa codziennie pielgrzymki z najdalszych zakątków Chin.

Hotel, w którym mieszkałem, znajdował się bardzo blisko Bundu i spędziłem tam dużo czasu po prostu siedząc i patrząc na ludzi. Przychodzą tu wszyscy: rodzice z dziećmi, młodzież szkolna, sprzedawcy napojów, policjanci, prostytutki zaczepiające turystów i fotografowie robiący pamiątkowe zdjęcia na tle znanej w całych Chinach panoramy miasta. Bogaci mieszkańcy Szanghaju mieszają się z turystami z prowincji. Czuć, że dla jednych i drugich jest to bardzo szczególne miejsce. Najbardziej niesamowicie robiło się wieczorem, kiedy budynki po obu stronach rzeki były podświetlane tysiącami reflektorów. Pewien chłopak powiedział mi, że zawsze przychodzi tu po pracy w drodze do domu. Patrząc na odbijające się w rzece olbrzymie różowe "perły" wieży telewizyjnej, trudno mi było się mu dziwić.



Na Bundzie prawie zawsze jest pełno ludzi.

Około północy z Bundu znikają turyści a w ich miejscu pojawiają się sprzątacze czyszczący bulwar strumieniami wody pod ciśnieniem. Powoli gasną światła oświetlające budynki i reklamowe neony. Przez najbliższe kilka godzin będzie tu w miarę cicho i spokojnie. Ale o siódmej rano znowu się zacznie...

Czas wracać

Dokładnie sześć tygodni wcześniej stałem na terminalu promowym w Nynäshamn. Teraz próbowałem wytłumaczyć kontrolerowi paszportów na Arlandzie jak to możliwe, że pojechałem promem do Polski, a wracałem samolotem z Chin. Podróż ze Sztokholmu do Szanghaju zabrała mniej więcej dziewięć dni samej jazdy. Lot z powrotem trwał mniej więcej dziewięć godzin. Samolot leciał dokładnie nad trasą Kolei Transsyberyjskiej i gdyby nie chmury mógłbym z pewnością jeszcze raz zobaczyć Mongolię i Syberię, gdzie jeszcze niedawno jadłem bajkalskie omole i piłem mongolski ajrag. Skurczył się nam ten świat...

Trochę danych

Cała podróż kosztowała mnie około 13 000 koron, z czego bilet samolotowy z Pekinu do Sztokholmu stanowił prawie połowę: 6200 koron.

Polacy niby nie potrzebują wiz do Rosji, ale jadąc ze Szwecji musimy sobie taką wyrobić. Jeśli jedziemy z Polski to możemy pójść do lokalnego biura paszportowego i dostać pieczątkę AB upoważniającą do wjazdu na teren Federacji. Niestety zmieni się to pewnie, gdy Polska wprowadzi wizy dla Rosjan po wejściu do UE. Wiza do Mongolii kosztuje 5$ w ambasadzie w Warszawie, a chińska 30$ (chyba, że wyrobimy ją w ambasadzie w Ułan Bator, gdzie Polacy nic za nią nie płacą...) Obywatele Szwecji potrzebują wizy do wszystkich trzech krajów. Wizę do Rosji i Mongolii najłatwiej załatwić za pośrednictwem biura podróży. Wizę do Chin wyrabia się w ciągu kilku dni w Ambasadzie w Sztokholmie.

Bilety na Kolej Transsyberyjską można kupić w Szwecji za pośrednictwem kilku biur podróży. Nie można jednak kupić za ich pośrednictwem tych najtańszych biletów. Te można kupić albo osobiście w Rosji, albo za pośrednictwem rosyjskich biur podróży w Internecie.

Pół litra wódki w Rosji: 2-3 $

Dzień podróży w Mongolii: 8-10 $ na osobę

Nocleg w tanim hotelu turystycznym w Chinach: 6-7 $

Więcej zdjęć:
http://community.webshots.com/user/pawel_d

Jeśli macie jakieś pytania, piszcie do mnie na adres:
pawel_dabrowski@yahoo.com
 

Tekst i foto: Paweł Dąbrowski
Foto: Paweł Dąbrowski
PoloniaInfo (2002.11.03)



Więcej zdjęć


Rowerowa taksówka


Tradycyjny chiński piorunochron.


Najważniejsze to dobrze się prezentować.


Wieczorem na Placu Niebiańskiego Spokoju.


Życie nocne w Pekinie.


Wenecja? Nie, Zhouzhang.


Wnętrze chińskiej rezydencji.

Artykuły w temacie

  Kierunek wschód
     Z wizytą u Czyngis Chana
     Bajkał i okolice
     Tylko nie zapomnijcie wrócić z tej Syberii
 






Dam Pracę (Värmdö )
Praca (Södertälje)
Praca od zaraz (Uddevalla)
firma sprzątającą poszukuje pracownika od zaraz (Sztokholm)
Dołącz do grona fachowców remontujących łazienki (Täby)
Pracownik återvinningscentral (Sztokholm)
Praca- sprzątanie (Tyresö )
Praca dla operatora koparki (Stockholm)
Więcej





Ugglegränd o jednej z najkrótszych uliczek w Sztokholmie.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Szwecja o smaku lukrecji czyli spotkanie w bibliotece Morenowej.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Kristineberg slott – piękny pałacyk z Kungsholmen.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji
Przygoda z malowaniem
Polka w Szwecji
Nowe szwedzkie słowa 2023 - nyord
Szwecjoblog - blog o Szwecji


Odwiedza nas 9 gości
oraz 0 użytkowników.


nie uczciwi pracodawcy
Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony