Odwiedzin 37779105
Dziś 3153
Czwartek 18 kwietnia 2024

 
 

Z wizytą u Czyngis Chana

 
 

Tekst i foto: Paweł Dąbrowski
Foto: Paweł Dąbrowski

2002.10.19
 



Kiedy ktoś się mnie pyta, jak było w Mongolii, odpowiadam zazwyczaj: strasznie. Dlaczego? Bo tak właśnie było! Wyobraźcie sobie podróżowanie w straszliwym upale po kraju pozbawionym prawie całkowicie dróg. Na dodatek nie ma tam prawie wcale drzew, pod którymi można by szukać cienia. Do tego dochodzi jeszcze smród sfermentowanego mleka i gotowanej baraniny...

Jednakże nie mogę zaprzeczyć, że wszystkie te niewygody z nawiązką rekompensuje niesamowita ilość wrażeń, przeżyć i widoków, jakich Mongolia dostarcza swoim gościom. Tak więc na pytanie czy chcę tam wrócić odpowiadam: tak, kiedykolwiek. Dwa tygodnie, które tam spędziłem to o wiele za mało czasu.

Betonowy czerwony bohater

Dla większości turystów Mongolia zaczyna i kończy się w stolicy, Ułan Bator, leżącej na trasie kolejowej z Moskwy do Pekinu. Turystów (głównie "backpackerów", czyli ludzi podróżujących z całym dobytkiem w plecaku) jest tu sporo, czego dowodem jest niezliczona ilość kawiarenek internetowych i w miarę tanich schronisk. Ludzie zatrzymują się tutaj na kilka dni, żeby przerwać monotonię pociągowej podróży i jadą dalej.



Główna ulica w Ułan Bator

W tłumaczeniu, nazwa miasta znaczy "czerwony bohater" - dumna nazwa tego dziwnego miasta. Na pierwszy rzut oka wszystko jest zupełną ruiną: domy są zniszczone, drogi dziurawe. Ale jeśli przyjrzeć się trochę uważniej, to można odkryć, że jest tu jednak trochę ładnej zabudowy, a nad projektem centrum ktoś kiedyś pomyślał. Właśnie w centrum jest sporo placów i niskich, ale z pompą zaprojektowanych budynków - ostatecznie jest to stolica drugiego na świecie państwa komunistycznego, a to do czegoś zobowiązuje. W samym centrum znajduje się olbrzymi plac z pomnikiem mongolskiego Ojca Narodu - Sükhbaatara.

Już dwadzieścia minut piechotą od centrum dochodzi się na przedmieścia gdzie ludzie mieszkają w tradycyjnych namiotach - gerach. Większość ludzi mieszka jednak głównie w betonowych blokach, które są głównym typem zabudowy tak w centrum jak i na przedmieściach, z tym, że te w centrum mają cztery, a na przedmieściach osiem pięter. Blokowiska ciągną się kilometrami wzdłuż doliny, w której leży miasto. Wszystkie są w opłakanym stanie, ale odnosiłem śmieszne wrażenie, że nowe Ułan Bator "wyrasta" właśnie z tych bloków. To właśnie w nich otwierają się nowe sklepy, restauracje i hoteliki dla "backpackerów".



Restauracja meksykańsko-indyjska na parterze bloku

Nie chcieliśmy spać w bloku, więc wybraliśmy się na poszukiwanie jakiegoś "lepszego" schroniska. Znaleźliśmy go na terenie namiotowych przedmieści. Pomysłowy Mongoł, Gana, wypełnił swój dom piętrowymi łóżkami, na podwórku rozbił cztery gery, wybudował kilka toalet i pryszniców i stał się w ten sposób właścicielem bardzo popularnego schroniska.

Czuliśmy się jak w domu, a to głównie za sprawą towarzystwa, ponieważ równocześnie z nami mieszkało tam może trzydzieści innych Polaków, a nowe grupy dojeżdżały codziennie. Nie wiedziałem, że Mongolia jest aż tak popularna wśród rodaków (okazało się, że Gana’s Guesthouse jest polecany w polskim przewodniku po Mongolii...). Gdy chodziliśmy po mieście, co chwila było słychać polskie głosy, a gdy wieczorem siedzieliśmy przed naszym gerem i pijąc piwo słuchaliśmy koncertu DJ Bobo (!), który akurat wtedy dotarł ze swoją światową trasą koncertową do stolicy Mongolii, wokół nas słyszeliśmy polskie kawały, porównywanie cen i narzekanie. Jak w domu.



Koledzy

W Ułan Bator ludziom nigdzie się nie spieszy - o ósmej rano jest jeszcze zupełnie pusto na ulicach. Już kilka godzin później ulice są zupełnie nie do poznania głównie za sprawą samochodów. Trzydzieści lat temu w Ułan Bator były podobno tylko dwa samochody - teraz wydaje się, że każdy mieszkaniec ma dwa. Byłoby jeszcze pół biedy gdyby umieli nimi jeździć. Kierowcy są niestety strasznie nerwowi i o ile wiedzą do czego służy pedał gazu to nie nauczyli się jeszcze jak używać hamulca. Przechodzenie przez ulice odbywa się zawsze z narażeniem życia, gdyż nie ma mowy żeby jakikolwiek samochód nawet zwolnił na widok pieszego.

Trudno mi było się oprzeć wrażeniu pewnej sztuczności Ułan Bator i innych mongolskich miast. Wszystkie wyglądały tak, jakby ktoś na siłę próbował je zbudować i za wszelką cenę ściągał tam ludzi, którzy wcale nie chcą tam mieszkać. Mongołowie to przecież nomadzi i gdzie im mieszkać w czterech ścianach. Są też bardzo przyzwyczajeni do tradycji i nawet po dużych miastach chodzą ubrani w tradycyjne ludowe stroje. Wszystko z zewnątrz wygląda jak miasto, ale okazuje się, że w blokach jest tylko zimna woda, że większość domów w mniejszych miastach nie ma ani kanalizacji, ani dostępu do bieżącej wody.



Pranie przy strumyku w Tsetserleg

W Tsetserlegu, małej stolicy prowincjonalnej, wieczorne życie mieszkańców koncentrowało się wokół małego strumienia gdzie myli się, prali ubrania, myli samochody i poili zwierzęta. Nieopodal biło z ziemi małe źródło, z którego czerpali wodę i wieźli w beczkach do domów. Wydawało mi się też, że zarówno w Ułan Bator jak i w mniejszych miastach sporo ludzi mieszka tylko w zimie, a na lato opuszcza je ze swoimi gerami i jedzie mieszkać w stepie.

Bezkresny step

Mongolia nie ma do zaproponowanie turystom tradycyjnych atrakcji typu: katedra, zamek, czy też muzeum. Owszem, można tu znaleźć kilka ładnych buddyjskich świątyń, a w Ułan Bator jest kilka ciekawych muzeów (między innymi muzeum historii naturalnej, gdzie można podziwiać szkielet dinozaura znalezionego na pustyni Gobi), ale to właściwie wszystko.

To, co Mongolia ma do zaproponowania gościom to przede wszystkim niesamowita natura: niekończący się step, pustynia, góry, tajga i wulkaniczne jeziora. Najlepiej zwiedzać Mongolię z własnym namiotem i butlą gazową, choć nawet bez tego ekwipunku można sobie poradzić mieszkając w hotelikach lub korzystając z gościnności tubylców. Zwiedzanie bardzo utrudniają duże odległości i brak dróg.



Step

Prawdziwa Mongolia zaczyna się już kawałek za Ułan Bator, kiedy znikają bloki i zaczyna się ciągnący się aż po horyzont pofalowany trawiasty step. Jedyne drzewa, jakie widzieliśmy podczas naszej wycieczki to nieliczne modrzewie rosnące w niewielkich laskach na stokach gór. Miejscowości, albo raczej zbitki domów i namiotów, mija się nieczęsto, ale mimo to bardzo rzadko jest się w stepie zupełnie samemu - zawsze gdzieś widać białą plamkę namiotu.

Dróg asfaltowych jest mało, a te, co są, są dziurawe jak szwajcarski ser. Głównie jedzie się piaskowymi drogami wyjeżdżonymi w stepie - najczęściej jest ich kilka obok siebie i zawsze można sobie wybrać, którą chce się jechać. Samochodów jest sporo, ale głównym środkiem lokalnego transportu jest jednak w dalszym ciągu koń. Widok wyprostowanego Mongoła jadącego po stepie na swoim małym koniu na długo pozostanie mi w pamięci.



Ovoo na szczycie góry

Nierozerwalną częścią mongolskiego krajobrazu są ovoo, czyli otaczane czcią stosy kamieni. Zazwyczaj znajdują się one na szczytach wzniesień, ale mogą też wyrastać, np. na skraju drogi. Podchodząc do ovoo należy je obejść trzy razy dookoła zgodnie z ruchem wskazówek zegara i następnie dołożyć swój kamień (choć może być to też coś innego, jak np. czaszka barana, butelka po wódce, lub kawałek niebieskiego materiału) - inaczej spotka nas jakieś nieszczęście. Gdy ovoo znajduje się przy drodze, kierowca zazwyczaj objedzie je z lewej strony, ale na szczęście nie będzie już jeździł w kółko. Oddawanie hołdu ovoo jest bardzo starą mongolską tradycją, która przetrwała nawet wprowadzenie buddyzmu.

Jeźdźcy mongolskich stepów

Nasza wycieczka po Mongolii zaprowadziła nas do Kharakhorin, starej stolicy państwa za czasów Czyngis Chana i nad piękne, otoczone górami, wulkaniczne jezioro Tsagaan Nuur. Mieszkaliśmy w namiotach i sami gotowaliśmy sobie jedzenie. Z miejsca na miejsce przemieszczaliśmy się albo lokalnym transportem, albo wynajętym na jeden dzień samochodem z kierowcą.

Wszyscy nasi kierowcy byli bardzo oryginalni. Jednego dnia na przykład mieliśmy kierowcę, który najwyraźniej dopiero się uczył jeździć: gazował, kiedy miał hamować, hamował, kiedy miał gazować, a w między czasie silnik się gotował, a my co chwilę waliliśmy głowami w dach samochodu.



Jeźdźcy

Następny kierowca był świetny - widać było, że wie co robi. Mimo, że droga była wyboista i pełna dziur wydawało się, że jedziemy po stole. Było super, ale... niestety tylko przez pierwszą godzinę. Po godzinie kierowca zaczął nagle zasypiać i następne pięć godzin spędziliśmy na obserwowaniu go, sugerowaniu postojów i czasami krzyczeniu żeby się obudził. Było to męczące, ale i tak wiedzieliśmy, że nawet gdyby zasnął na chwilę to byśmy po prostu zjechali z "drogi" i jechali dalej po tak samo nierównym stepie.

Sytuacja była zgoła inna następnego dnia, kiedy jechaliśmy minibusem razem z dziesięcioma innymi osobami. Tym razem jechaliśmy drogą asfaltową. Nasz kierowca był owszem, kompetentny, ale niestety nie chciał przepuścić żadnemu kierowcy jeepa, który chciał go wyprzedzić. Za każdym razem zaczynał się z nim ścigać rozwijając straszną, jak na warunki, prędkość i pozwalał się wyminąć dopiero, kiedy udowodnił, że jego samochód był równie szybki jak próbujący wyminąć go jeep. Gdy po dziesięciu godzinach dojechaliśmy na miejsce, byliśmy szczęśliwi, że żyjemy.

Kraina sfermentowanym mlekiem płynąca

Kuchnia mongolska jest niesamowicie ograniczona. W każdej z setek małych restauracyjek, których jest wszędzie pełno, jest dokładnie taki sam wybór składający się z trzech do ośmiu dań typu: gulasz, makaron ze skrawkami mięsa, kapiące tłuszczem smażone pierogi z baraniną, lub kotlet. Nawet w lepszych restauracjach podają dokładnie te same dania, tylko może trochę lepiej przyrządzone. Przez kilka pierwszych dni wszystko było w porządku, ale po tygodniu mdliło mnie już na sam zapach gotowanej baraniny (najbardziej popularna forma przyrządzania mięsa), a ponieważ jest on dosłownie wszechobecny, prawie zupełnie straciłem apetyt. Na szczęście podczas naszej wycieczki sami robiliśmy sobie jedzenie i mogliśmy je przynajmniej po swojemu przyprawić.



Przydrożna restauracja w gerze

Mongolskie śniadanie składa się głównie z produktów mlecznych. Najbardziej popularnym z nich jest ajrag. Ajrag, lub też kumys, jak go zwali Rosjanie, to sfermentowane kobyle mleko, które Mongołowie po prostu uwielbiają. Słyszałem straszne historie dotyczące smaku i zapachu tego trunku - najczęściej, że smakuje tak wstrętnie, że przed konsumpcją należy upewnić się czy w pobliżu jest toaleta.

Ajrag, okazał się jednak smakować mniej więcej jak zsiadłe mleko, a tej odrobiny alkoholu, która się w nim znajduje, w ogóle nie było czuć. Czuło się natomiast niezbyt przyjemny zapach, który był równie wszechobecny co zapach gotowanej baraniny. Najgorzej było w autobusach. Podobno lipiec jest miesiącem, kiedy na prowincji wyrabia się świeży ajrag. Mogło się to zgadzać, bo we wszystkich autobusach jadących w kierunku Ułan Bator pełno było cieknących i śmierdzących kanistrów z tym białym specjałem.



Jak - mongolska "krowa"

Ciekawą sprawą jest zaopatrzenie sklepów. Właściwie nie można w nich kupić niczego do "jedzenia", a jedynie słodycze, herbatniki, jakieś napoje, dwa rodzaje konserw (najczęściej ryby), chińskie zupki, mąkę i ewentualnie warzywa, to znaczy cebulę i może ziemniaki. Zaopatrzenie w miastach, nawet w supermarketach, nie jest specjalnie większe.

Większość towarów pochodzi z importu (w połowie z Polski). Na początku myślałem, że kraj po prostu w dalszym ciągu nie wyszedł z kryzysu i ma problemy z zaopatrzeniem. Okazało się jednak, że Mongołowie jedzą po prostu bardzo jednostajnie i są w większości samowystarczalni. Jak trzeba to zabijają owcę, gotują ją i jedzą aż się skończy. Jaki (takie włochate krowy) i konie dostarczają im mleka, z którego wyrabiają ajrag i sery, które jedzą na śniadanie. Kupować muszą właściwie tylko mąkę, z której robią makaron.

Potomkowie Czyngis Chana

Wszyscy Mongołowie są bardzo zniszczeni klimatem i wyglądają na o wiele starszych niż są w rzeczywistości. Ale co się dziwić skoro w lecie temperatury dochodzą do 40˚C, a w zimie spadają do -40˚C. Do tego przez cały czas niemiłosiernie świeci słońce. Te zniszczone klimatem twarze sprawiają, że Mongołowie wyglądają trochę dziko i groźnie. W rzeczywistości są na szczęście bardzo mili i ciekawi turystów. Często mogliśmy się z nimi dogadać po rosyjsku (wreszcie rozmawiałem jak równy z równym). Spotkaliśmy też ludzi mówiących po polsku i czesku. Najśmieszniejsza była jednak dziewczyna jednego z naszych kierowców, mówiąca po niemiecku. Jak to stwierdził ktoś ze znajomych - tego dnia czuliśmy się jak w jakimś dubbingowanym westernie na niemieckim kanale telewizyjnym.

Kiedy rozbijaliśmy nasz namiot, bardzo często przychodzili do nas lokalni mieszkańcy w odwiedziny - po prostu przychodzili i siadali przy nas. Odnosiliśmy wrażenie, że po prostu chcieli sobie posiedzieć w czyimś towarzystwie. Z niektórymi udawało się nawet trochę porozmawiać, a jeśli nie to, siedzieli sobie po prostu przy nas i uśmiechali się. Najmilej wspominam odwiedziny trojga dzieci w Kharakhorin. Nazwałem ich Bolek, Lolek i Tola, bo według mnie bardzo do nich byli podobni. Razem jedliśmy sezamki i pokazywaliśmy sobie na mapie skąd jesteśmy.



Bolek, Lolek i Tola

Kiedy po dwutygodniowym pobycie opuszczaliśmy Mongolię, byłem bardzo zmęczony. Jedzenie i trudy podróży dały mi mocno w kość. Jednak bardzo mi było żal wyjeżdżać - zostało przecież jeszcze tyle do zobaczenia... Zazdrościłem wszystkim turystom wjeżdżającym właśnie do Mongolii, których spotkaliśmy na granicy. Mam nadzieję, że jeszcze tam kiedyś pojadę.
 

Tekst i foto: Paweł Dąbrowski
Foto: Paweł Dąbrowski
PoloniaInfo (2002.10.19)



Więcej zdjęć


Bilard - ulubiona gra młodych Mongołów


Klasztor buddyjski w Kharakhorin


Kąpiel w Tsagaan Nuur


Młynki modlitewne


Panoramki z podróży

Aby rozejrzeć się po panoramce kliknij na obrazek i trzymając wciśnięty guzik myszki "pociągnij" obrazek. Możesz również przybliżać i oddalać naciskając klawisze "a" i "z".

Żeby widzieć panoramki musisz mieć zainstalowaną Javę. Jeżeli nie masz, możesz ściągnąć ją
klikając tu.

Ułan Bator Jezioro Tsagaan Nuur

Artykuły w temacie

  Kierunek wschód
     Moje Chiny
     Bajkał i okolice
     Tylko nie zapomnijcie wrócić z tej Syberii
 









Brukarstwo (Täby)
Praca dla ogólno budowlańca (Skåne)
BLACHARZ, LAKIERNIK (SKOGAS)
mechanik samochodowy (SKOGAS)
Firma sprzątająca (Helsingborg)
Firma sprzątająca (Malmö,Lund, Ystad, Sjöbo i okolice)
Brukarzy, Pracy ziemne (UPPSALA)
Firma sprzatajaca (Åkersberga)
Więcej





Szwecja o smaku lukrecji czyli spotkanie w bibliotece Morenowej.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Kristineberg slott – piękny pałacyk z Kungsholmen.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Muzeum tramwajów w Malmköping.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji
Przygoda z malowaniem
Polka w Szwecji
Nowe szwedzkie słowa 2023 - nyord
Szwecjoblog - blog o Szwecji


Odwiedza nas 26 gości
oraz 0 użytkowników.


TEMU
Zbiórka na zabawę
Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony