Nareszcie mamy to, czego tak dawno pragnęliśmy: „Bonniers” wydał książkę Polaka ze Szwecji! Największe i najbardziej renomowane wydawnictwo szwedzkie, które odrzuca tysiące manuskryptów powieściowych rocznie zdecydowało się wydać powieść naszego rodaka. Tylko – jaka to jest książka? I jak wpłynie na i tak nienajlepszą opinię o Polakach i na stosunek do nich?
Bohater powieści, urodzony w Sztokholmie syn polskich imigrantów przybyłych tu w latach 60-tych, chce być Szwedem i nie odróżniać się od grupy. Wstydzi się przed kolegami swoich rodziców, którzy nie wyssali mowy Strindberga z mlekiem matki, mówią z akcentem i robią błędy. W szkole być innym to tragedia, to nieustający powód do szykan. Autor wyrasta więc jako szwedzki Polak i gromadzi w sobie kompleksy i traumy. Rany otwierają się pod wprawnymi palcami masażystki, której zaczyna opowiadać o swoich przeżyciach. Ta zachęca go, ażeby wszystko opisał. A więc opisuje cyrk rodzinny, jaki rozegrał się na przyjęciu urodzinowym starszej siostry i rozprawia się ze swoją etniczną przynależnością, która przyniosła mu tyle utrapienia.
Zbigniew Kuklarz (pseudonim) ma lekkie pióro i bystre oko, a także wyczulony słuch. Nic nie ujdzie jego uwadze. Z kart terapeutycznej, slangiem napisanej i pełnej wulgaryzmów powieści, wyłania się barwny obraz rodziny i znajomych polskich imigrantów. Niestety - mało pochlebny. Każdy uczestnik spotkania – rodzice, siostra, szwagier, ciotki, wujek, stryjek, kuzyni, przyjaciółka matki – został odpowiednio sportretowany. Ogniskową syn rodziny nastawił na cechy negatywne lub ośmieszające. Nie sądzę, żeby mu przebaczyli, nikt bowiem nie lubi słuchać prawdy o sobie.
Pseudonim, jaki przybrał, ażeby ochronić tożsamość krewnych jest łatwy do rozszyfrowania, a więc mało przydatny. Podejrzewam, że odkąd książka trafiła na półki księgarskie i do bibliotek, autor do rodziny już się nie zalicza...
Cała familia może się przejrzeć w tej historii jak w krzywym zwierciadle. Jest to typowa powieść z kluczem. Ale autor posuwa się dalej i zachowuje jak przeciętny Szwed: wrzuca wszystkich Polaków do jednego worka. I tu mamy przyczynę, dla której pochodzenie w większości stygmatyzuje jednostkę i dosłownie uniemożliwia jej osiągnięcie wyższej pozycji w społeczeństwie. Przylepianie etykietki narodowej i automatyczne przypisywanie konkretnej osobie wszystkich cech, jakie w świadomości społecznej kojarzą się z danym narodem, to wyrządzanie jej krzywdy.
A więc Polacy według Kuklarza to hipokryci, pijacy, oszuści, psychopaci i dewoci. Klną na potęgę, kochają sprośności i kulturowo czują się wyżej od Szwedów. Powierzchownie religijni uwielbiają papieża i łamią dziesięcioro przykazań. Szczególnie „kochaj bliźniego swego”. Wszyscy są katolikami, oczywiście i chodzą co niedzielę do kościoła.
Jeżeli znajdzie się Polak, który nie pasuje do tego stereotypu, to i tak tego nie udowodni.
I tak inni z góry wiedzą lepiej kim jest i jaki jest. Osobiście doświadczyłam tego wielokrotnie.
Na pewne usprawiedliwienie pisarza trzeba zaznaczyć, że został obdarzony nazwiskiem, które wystawia go na pośmiewisko. Zaczyna się bowiem na „kuk”, a po szwedzku jest to wulgarne określenie męskiego organu płciowego. Od dzieciństwa został więc naznaczony i odczuwał to w szkole i w wojsku. Nawet w pracy otrzymuje mejle z tym skrótem.
Kuklarz był smagany pasem przez ojca nawet za drobne przewinienia i narażony na latające talerze i przekleństwa miotane przez cholerycznego rodziciela. Swoje uczucia musiał zdusić w sobie. Stopniowo wzrastała w nim nienawiść. Wiadomym jest, że ten, kto był od dziecka upokarzany i wyśmiewany albo bity nosi w sobie chęć zemsty. Autor zagłębia się więc w rodzinne piekło i ze zręcznością wirtuoza lawiruje pomiędzy poszczególnymi członkami familii, naładowanymi jak bomby wybuchowe. I bomby wybuchają. Alkohol jest wyzwalaczem nagromadzonych w każdym frustracji i napięć. Niezintegrowani, nieakceptowani, niekochani. „Fula, skitiga och elaka”.*
Autorowi jednak się powiodło: posiadł język szwedzki w stopniu wyższym niż przeciętny zjadacz chleba, zdobył bowiem dyplom nauczyciela szwedzkiego (jak również francuskiego i angielskiego) i pracuje jako copywriter w dużym biurze reklamowym. Zarabia dobrze. Ma również szwedzką żonę i szwedzkie dziecko. Przeskoczył więc tę niewidzialną granicę między polskością i szwedzkością i wtopił się w klasę średnią tego kraju. Pozostało tylko to nieszczęsne polskie nazwisko z asocjacją seksualną i liczna polska rodzina, która prezentuje się w całej krasie hołoty, jak ich określił. Niestety zapomniał, że od swoich korzeni odciąć się trudno, wręcz niemożliwe, i że im w gorszym świetle przedstawia familię, tym większe odium ściąga na siebie samego.
Kuklarz ma do swoich rodziców stosunek ambiwalentny. Pisze o nich źle, ale w drugiej części książki katolickie „Czcij ojca swego i matkę swoją” bierze widać górę ponieważ zaczyna ich nagle wychwalać.
Matka była wredna, ponieważ zmuszała go chodzić do kościoła w niedzielę właśnie wtedy, kiedy odbywał się mecz piłki ręcznej. Dla młodego Zbigniewa to była pasja i odnosił tam sukcesy, ale matka zniszczyła jego szansę potwierdzenia własnej wartości i pokazania szwedzkim kolegom, że nie jest „kukiem”, tylko strzelającym bramki świetnym graczem. Znalazł więc inny sposób na zyskanie respektu wśród rówieśników: zaczął kraść w sklepach. Napierw dla siebie, a potem na zamówienie. Po każdej udanej kradzieży i odprzedaniu towaru klientowi był „na haju” z powodu okazanego mu respektu. „Respekt” – najczęściej chyba powtarzane słowo przez wszystkich nabuzowanych testosteronem imigrantów w pierwszym i drugim pokoleniu (jak to praktycznie klasyfikują nas Szwedzi). Młody Zbigniew kradł, bił się i mało brakowało, a trafiłby za kratki. Wszystko z powodu problemów z tożsamością.
Więc teraz się odegrał. Wyrzucił wszystko z siebie, czym był nasiąknięty od dzieciństwa i odniósł sukces: książkę wydał „Albert Bonniers Förlag”, prasa jest pełna wywiadów i recenzji. Suukcees!
Pytanie teraz, kto tę powieść będzie czytał.
Polonia rzuci się na nią jak pies na kość, oczywiście tylko ci co znają szwedzki w zakresie przekraczającym umiejętność spytania o drogę. To bardzo polepsza samopoczucie dowiedzieć się, że inni rodacy też mają bagno w domu i w duszy. Opowiedzą potem treść tym, którzy szwedzkiego jeszcze się nie nauczyli.
Recenzenci przeczytali z racji obowiązków zawodowych. Koledzy, szefowie i współpracownicy autora z pewnością też. Trzeba wiedzieć, z kim ma się do czynienia.
Zona i jej rodzina z przyczyn zrozumiałych. Dziecko, jak dorośnie. A szwedzcy czytelnicy – czy sięgną po tę książkę? Może imigranci w pierwszym, drugim, trzecim, n-tym pokoleniu ...
|