Dana Platter: Witam Panią. Czy możemy pójść na scenę i przeprowadzić wywiad w spokoju czy mamy rozmawiać w garderobie w tym hałasie?
Magda Umer: Nie mam siły iść znowu na scenę. Jestem tak zmęczona, że ledwie żyję.
Czy dopiero Państwo żeście przyjechali?
Nie, już dawno, ale lataliśmy po mieście cały dzień, a wieczorem przecież występowaliśmy.
Ja siedziałam z boku i widziałam Panią tylko z profilu, ale chciałam pogratulować siły wyrazu.To przedstawienie jednak jako całość jest bardzo wyciszone. Czy byliście Państwo tak zmęczeni, że graliście „na technice” czy ono takie miało być?
Takie miało być. I miało tak rosnąć. My grając zapominamy zawsze o technice i wchodzimy w to za każdym razem od nowa. Pierwsza część złożona jest z tego, co się nam podoba, z cichych, pięknych piosenek, a w drugiej części miały być piosenki już trochę weselsze i śpiewamy je w duecie. Specjalnie zrobiliśmy taką dramaturgię.
Nie zrobiliście jednak tego, że „mężczyzną, który się nie zdarza” , który przestaje pisać, mejlować, okazuje się właśnie Pani rozmówca internetowy Andrew?
Nie, to byłoby zbyt proste! On szuka swojej Adrianny, która jest Ariadną i wymowa tego miała być taka, że człowiek szuka człowieka po całym świecie, a ten ktoś, o kogo chodzi, jest pod bokiem.
Ten cały pomysł z internetem – kto na to wpadł, żeby na tym oprzeć spektakl?
Ja.
I zaangażowała Pani pana Andrzeja?
Nie! Zaangażował nas oboje Wojtek Borkowski, który jest naszym szefem, ponieważ on prowadzi Europejską Agencję Artystyczną , jest organizatorem koncertów, a także jest moim kierownikiem od trzydziestu lat. Wojtek zobaczył jak myśmy z Andrzejem przypadkowo gdzieś tam wystąpili, zobaczył jak to się podoba publiczności i zaprosił nas do pracy nad przedstawieniem.
A to pan Borkowski jest spiritus movens?
Tak. Ja wymyśliłam formę; wymyśliliśmy razem tekst, ale tym, kto spowodował, że rzecz zaistniała, jest Wojtek. Andrzej jest bardzo zajęty. My się znamy trzydzieści lat, przyjaźnimy, ale każde z nas występowało oddzielnie. A Wojtek nas spiął. No i potem pracowaliśmy już razem. Wszystko, co ja mówię, to ja wymyślam, a to co Andrzej mówi to on wymyśla. Oczywiście czasami on mówi moje teksty, a ja mówię jego. Każde przedstawienie jest jednak inne bo my mówimy swoimi słowami. Wiemy do czego to ma doprowadzić i wiemy jakie będą piosenki. My nie jesteśmy aktorami, my jesteśmy ludźmi, którzy myślą, sami piszą; mamy bardzo podobne poczucie humoru, razem jesteśmy wychowani na twórczości Jeremiego Przybory. Jesteśmy jak brat i siostra w sensie wrażliwości i dlatego idealnie nam się razem współpracuje.
Czy z tym przedstawieniem byliście gdzieś za granicą?
Byliśmy w Ameryce i bardzo się tam podobało. Cieszymy się ponieważ Polonia nadzwyczajnie reaguje.
Lepiej reaguje niż publiczność w kraju?
Nie, po prostu inaczej. Tutaj dochodzi jeszcze jedna sprawa: czasami się tak czuje w powietrzu jakiś rodzaj tęsknoty za tą Polską, którą my im przynosimy. I to niekoniecznie musi być ta Polska, która jest.
Aktor to czuje, prawda? Chociaż nie jest aktorem?
No, ileś razy już to przedstawienie graliśmy więc musimy być aktorami. Musimy umieć kolejny raz zagrać np. zaskoczenie, chociaż wiemy, o czym się będzie mówiło. Nie jesteśmy aktorami w tym sensie, że nie mamy na to papieru, ale gramy! Andrzej prowadzi wielkie koncerty, śpiewa, pisze, jest wybitnym poetą piosenki. Ja też śpiewam, reżyseruję, mówię i gram. Mamy ogromne doświadczenie, ale do tej pory każde na własną rękę. Wojtek nas zetknął i my mu jesteśmy za to oboje bardzo wdzięczni.
On was zobaczył i wyczuł, że będziecie razem funkcjonować, czy tak?
On nas zobaczył jak razem śpiewamy jedną piosenkę kiedyś w Szczecinie i wpadł na pomysł żebyśmy razem coś zrobili.
I to doskonale wyszło. No, nie będę Pani dłużej męczyć bo widzę, że Pani jest bardzo zmęczona.
Jasne. Ma pani dobre serce. Widzi pani, granie tego spektaklu jest bardzo emocjonujące i pełne napięcia. Jak ja gram to wydaje się wszystko takie naturalne, luźne, ale to wszystko kosztuje.
Rozumiem i dziękuję bardzo za rozmowę.
Wywiad ze zmęczoną gwiazdą przeprowadziła Dana Platter.
|