Odwiedzin 37783082
Dziś 3405
Piątek 19 kwietnia 2024

 
 

Moje marzenie się spełniło - wywiad z Janem Borysewiczem

 
 

Rozmawiała: Ula Pacanowska Skogqvist

2013.10.13
 


Jan Borysewicz, Sztokholm 2013. Fot. Krzysztof "Marian" Marianiuk

Przy okazji koncertu Lady Pank w Sztokholmie, rozmawiamy z liderem zespołu, Janem Borysewiczem.

Ula Pacanowska Skogqvist: Jan Borysewicz – legenda polskiego rocka, gigant polskiej sceny muzycznej, geniusz gitary. Jak się czujesz z tymi przydomkami?

Jan Borysewicz: Co prawda czasem wśród znajomych żartuję, żeby mówić do mnie Mistrzu, jednak trudno mi się na ten temat wypowiadać. Robię swoje, pracuję i nie określam siebie w ten sposób. Ale myślę, że przez wiele lat idąc swoją drogą chyba zasłużyłem na to. Przede wszystkim ciężką pracą, którą włożyłem w gitarę, instrument, który bardzo kocham. To trud włożony w różne materiały muzyczne, które miałem przyjemność w swoim dosyć długim życiu robić.

Zaczynałeś karierę wcześnie. Jakie wyobrażenia, oczekiwania i marzenia miałeś na początku swojej drogi muzycznej?

W ogóle to zacząłem od perkusji. Mój tato grał na perkusji w zespole jazzowym i tak wyszło, że ja też zacząłem. Już w wieku 14 lat chodziłem do Domu Kultury na Sępolnie we Wrocławiu, gdzie dostałem bębny, na których ćwiczyłem. Później jak złapałem gitarę, to już wiedziałem, że to jest to. I przy tym zostałem. Jednak perkusja też dała mi bardzo dużo i sporo na niej nagrywałem. Przy komponowaniu utworów bardzo mi pomaga ta rytmika, którą gdzieś tam w sobie mam.



Ale chyba nie tylko na perkusji grywałeś. Płytę „O dwóch takich, co ukradli księżyc” nagrałeś właściwie całą sam…

Prawie sam. Ktoś musiał zaśpiewać, więc Janusz Panasewicz dograł wokale… Chłopaki chcieli jechać na wakacje, powiedzieli, że są przemęczeni. Ja na to: ok, to ja zostanę i nagram. Wrzuciłem w Żuka klawisze, perkusję, gitarę, bas, wzmacniacze, pojechałem do studia i zagrałem… (śmiech) Taki byłem multiinstrumentalista!

Spodziewałeś się, że Twoja kariera tak błyskawicznie się rozwinie?

Gdzieś wewnętrznie czułem, że moja droga muzyczna potoczy się bardzo szybko. Jako młody człowiek bardzo mocno w to wierzyłem, tak jak zaśpiewałem w utworze „Bez satysfakcji”, który nagrałem jeszcze z Budką Suflera. Wydaje mi się, że ta wiara mnie uskrzydliła. Nie byłem zaskoczony, że wszystko tak szybko się dzieje. Cały czas pracowałem i naprawdę wierzyłem, że to wypali. Tak też się zresztą później stało, gdy po odejściu od Budki Suflera założyłem zespół Lady Pank.


Sztokholm 2013. Fot. Krzysztof "Marian" Marianiuk

No właśnie, Lady Pank…

Zaczęło się od nagrania „Małej Lady Punk”, która od razu znalazła się na pierwszych miejscach list przebojów. W zasadzie można powiedzieć, że zespół ruszył z grubej rury, większość zespołów zaczynała czy to w Domach Kultury, czy na jakichś festiwalach, a my nic. Ten pierwszy utwór, przemycony podczas nagrań z Izą Trojanowską, bardzo szybko został podchwycony i stał się przebojem. Potem już ruszyło.

Lady Pank swoją działalność zaczynał w ponurych czasach i niełatwych warunkach. Jak się Wam wtedy pracowało?

Byliśmy bardzo blisko siebie. Pierwszy skład był z Wrocławia, gdzie robiliśmy próby w klubie Rura. Po nagraniu pierwszego utworu skład bardzo szybko się zmienił i przeniosłem się do Warszawy. Wtedy w zasadzie wszyscy byli z Warszawy, tylko Janusz Panasewicz dojeżdżał, ale z później też się przeprowadził. Natomiast jeżeli chodzi o te ciężkie czasy, to szczerze mówiąc byłem zupełnie poza tym wszystkim. A to dlatego, że cały czas zajmowałem się muzyką. Do dziś tak jest, że nie zajmuję się sprawami, które nas muzyków nie powinny interesować. Moje kroki i działania były związane stricte z muzyką i dlatego nie odczuwałem tak bardzo tamtych czasów.


Sztokholm 2011. Fot. Michał Dzieciaszek

Faktem jest, że było dużo trudniej ze sprzętem, z instrumentami, ze strunami nawet. Pamiętam, że Paweł Mścisławski gotował struny po każdym koncercie. Miał taki garnek, elektryczną kuchenkę i gotował te struny. Śmialiśmy się, że rosół gotuje. Jeden komplet strun trzeba było mieć na trzy miesiące, to był jakiś koszmar. A w tej chwili walają mi się po całym mieszkaniu. Cóż, takie czasy wtedy były i trzeba było przez nie przejść. Teraz są inne i też trzeba je jakoś przeżyć. Takie jest życie.

Dziś jest łatwiej?

Łatwiej, ale... Proszę bardzo: czemu nie ma dobrych zespołów w Polsce? Superkapel? Nie ma! Czasami jest tak, że jak jest za łatwo, to też nie jest dobre. Może wtedy myśmy się bardziej starali po prostu? Stawałem na głowie, żeby na te struny chociażby zarobić. Chodziłem do pracy, zasuwałem i kupowałem. Teraz mam tyle sprzętu, że dziesięć kapel bym wyposażył. Samych gitar mam 36...

...a z ilu korzystasz na koncertach?

Z jednej. Mam taką starą, czerwoną gitarę z łapką, tak się nazywa. Jest na niej odcisk łapki mojej córki Alicji, którą kocham nad życie. To jest gitara, z którą się witam na scenie całując ją w tą rączkę i na niej gram najczęściej. Kolekcjonuję instrumenty nie po to, by ich mieć jak najwięcej, tylko zbieram takie, które są bardzo wartościowe. Z drugiej strony są to instrumenty, które wykorzystuję w nagraniach studyjnych, gdy poszukuję ciekawego brzmienia. Każdy z nich ma swoją duszę.



Co w tamtym początkowym okresie Cię inspirowało, czego wtedy słuchałeś?

Wychowałem się na muzyce Hendrixa, Coltranea, Davisa, a na przykład nie słuchałem zbytnio Rolling Stonesów. Wolałem trochę inną muzykę niż moi rówieśnicy w tamtym czasie, rzadko The Beatles, raczej Deep Purple. Potem, gdy dorosłem i powstały takie zespoły jak The Police czy Dire Straits, to zrobiły na mnie kolosalne wrażenie. Myślę, że miały duży wpływ na to, co się potem działo w zespole Lady Pank. Muzycy, którzy grali ze mną na początku, też byli pod wrażeniem tych zespołów, zwłaszcza The Police i wydaje mi się, że pod tym kątem się dobraliśmy i stąd powstało takie brzmienie.

A dzisiaj z czego czerpiesz inspirację?

Z życia! Słucham dużo muzyki, różnej, nie ma reguły. Na przykład ostatnio słuchałem Johna Mayera. Świetny gitarzysta, a poza tym ma jedną rzecz, której mi Bozia nie dała, mianowicie wokal. On świetnie śpiewa i dobrze się zgrywa z tą swoją gitarą. Ja jakoś nie napalałem się strasznie na śpiewanie, ale myślę, że jakbym miał fajny wokal, to bym to wykorzystał jakoś szerzej.


Sztokholm 2013. Fot. Krzysztof "Marian" Marianiuk

Robię czasami swoje solowe projekty w ramach naszego trio Jan Bo, ale to jest już zupełnie inna muzyka, bardziej, że tak powiem, „hendrixowska”. Bardziej ostra i taka, jaką zawsze chciałem grać. Zawsze też marzyłem o swoim własnym trio. W zasadzie te wszystkie plany, które miałem, zostały spełnione. Chciałem grać na gitarze i gram, a do tego jeszcze komponuję, a to już jest wielki sukces. Moje marzenie się spełniło i cały czas się spełnia.

Czyli jesteś spełnionym człowiekiem?

Myślę, że tak. Pod tym względem na pewno.

Masz wiele lat twórczości za sobą, olbrzymi dorobek. Z jakiego swojego projektu jesteś najbardziej zadowolony?

Każdy projekt, za który się zabierałem, jest dla mnie bardzo ważny i cenny. Choćby to, o czym wcześniej mówiłem – stworzenie własnego trio. Kiedyś było to niemożliwe, ponieważ granie w trio, szczególnie dobrej muzy, jest bardzo trudne. Myślę, że też potrzebowałem wielu lat na to, żeby dojrzeć do założenia takiej grupy. Ale oczywiście kapela Lady Pank nadal jest moim ukochanym dzieckiem. Natomiast te rzeczy, które robię z Pawłem Kukizem też mi dają dużo satysfakcji, ponieważ one są zupełnie inne niż Lady Pank i Jan Bo.


Sztokholm 2011. Fot. Katarzyna Śliwa

To są takie trzy projekty, które udało mi się przez wiele lat zrealizować. W zasadzie za wiele innych się nie zabierałem, wydaje mi się, że te są akurat trafne.

Czy brakuje Ci czegoś w muzycznej Polsce?

Faktem jest, że muzykę, którą robimy w trio z Kubą Jabłońskim i Wojtkiem Pilichowskim (jako zespół Jan Bo – przyp. red.), trudno jest zaprezentować. Nasz kraj ma to do siebie, że nie ma swoistych klubów do grania. W Stanach jest to świętość, idzie się do klubu posłuchać fajnej kapeli. Wydaje mi się, że u nas brakuje czegoś takiego, nie ma klubów stricte rockowych.

W Warszawie jest Stodoła, która bardzo prężnie działa, ale to są koncerty, na które zespoły przyjeżdżają z innych miast i grają raz na jakiś czas. Mnie chodzi o takie kluby, gdzie można po prostu wejść i zagrać. W Kanadzie można się zapisać na jam session, a potem po tygodniu przyjechać. Wyczytują z kartki, wchodzi się na scenę i się gra. To też jest bardzo fajna rzecz, a u nas tego nie ma i bardzo z tego powodu cierpię, bo chciałbym grać bardzo dużo koncertów z moim triem.

Jak wspominasz pierwsze wyjazdy zagraniczne?

Wyjeżdżałem na koncerty jeszcze na dowodzie tymczasowym, takim czerwonym, jak miałem 17 lat. Grałem w Berlinie Wschodnim przez rok z kapelą polsko-niemiecką Katia & Roman. Tam też dostałem propozycję od Alexisa Kornera, który zauważył Rolling Stones i miałem z nim zagrać dziesięć koncertów. Ale poczułem, że to jeszcze nie mój czas, nie czułem się na siłach, żeby zagrać tak, jak on by sobie życzył. Mogłem ich tam oczarować w jakimś minimalnym stopniu, ale uważam, że dobrze zrobiłem, bo nie wiadomo, jakby się moja droga dalej potoczyła.


Podpisywanie płyt po koncercie w Sztokholmie 2013. Fot. Piotr Konopka

A wyjazdy do USA?

Kiedy polecieliśmy pierwszy raz do Stanów, to było to dla nas przeżyciem, ale nie ze względu na to, że byliśmy w Ameryce. Po przylocie czekały na nas dwie limuzyny i jak wsiedliśmy do nich, to w samochodzie dano nam do rąk nasze płyty i kasety, które zostały wydane w wersji amerykańskiej. Pamiętam, że wszyscy ścisnęli zęby i łzy cisnęły nam się do oczu... To było niesamowite przeżycie, to zapamiętałem najbardziej.

Natomiast sama Ameryka jakoś mnie nie powaliła na kolana. Znałem ją z filmów i tak samo tam jest, jak na filmach (śmiech). Dokładnie tak samo! Samochody, zgiełk, policja na sygnałach, strzelanina... Dobre kluby, muzyka rockowa, fajne dupy – wszystko się zgadzało. U nas do filmu gangsterskiego robią specjalną scenerię, w klubach trzeba pozmieniać, żeby to jakoś wyglądało; tam nic nie trzeba zmieniać, wystarczy tylko dobre oświetlenie i już.

Którą część swojej pracy lubisz bardziej, koncerty czy studio?

Jedno i drugie. Na koncercie gra się intensywnie, człowiek nastawia się tak, jakby chciał całe życie oddać. Wychodzi się na scenę, gra od półtorej do dwóch godzin i już jest po wszystkim, to przelatuje błyskawicznie. Polska publiczność zawsze była super, naprawdę. Wielu muzyków zagranicznych chwali Polskę, uwielbiają tu przyjeżdżać. Byłem na występach paru kapel poza granicami kraju, ale tak żywiołowej publiczności jak w Polsce nie widziałem nigdzie. To jest rewelacja.



Chociaż taki duży koncert na Wembley robi ogromne wrażenie i chętnie się go potem ogląda, a u nas jest bardzo ciężko zrobić duży rockowy koncert. Chcielibyśmy zrobić coś takiego, ale cały czas są problemy z nagłośnieniem publiczności. Pełno mikrofonów, a nie słychać nic oprócz samego zespołu. Jak się ogląda nagranie z takiego koncertu na Wembley, to widać, że to jest sztab ludzi. W Polsce to działa nieco połowicznie, widać, że nie wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Tam jak zespół jedzie w trasę, to jest masakra. Tysiące ludzi pracują nad tym, żeby zrobić jedną trasę koncertową. U nas zajmują się tym dwie osoby i nie ma tak, żeby wszystko grało.

Dalej pracujemy w takiej trochę amatorce. Mało tego, jak zachodni wykonawca przyjeżdża do Polski, to jeszcze ma się do niego pretensje, że ma specjalne życzenia. To jest lekki obciach, przyjeżdża światowa gwiazda i się ją wyśmiewa. Jeszcze się nie nauczyliśmy takiej pracy zawodowej, jaką się wykonuje na Zachodzie. A przecież taka trasa koncertowa zespołu to jest wielka kasa dla państwa.

Nie ma zmian w tym zakresie?

Od czasów, kiedy pierwszy raz grałem w Domu Kultury, zmieniło się tyle, co nic. Oprócz tego, że jest więcej aparatury i więcej ludzi przychodzi. Przede wszystkim – i tu wielki szacun – ludzie się zmienili. Potrafią ze sobą rozmawiać na temat muzyki na tyle, że nie ma walk między fanami, tak jak to było kiedyś. Ktoś słucha innej muzyki i się go szanuje. Publiczność zrobiła największy postęp. A jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne i koncertowe, to uważam, że wiele się nie zmieniło.


Sztokholm 2011. Fot. Mieszko Tyszkiewicz

Z tego, co się o Tobie pisze, może 10 procent dotyczy twórczości, natomiast cała reszta to są skandale, afery, plotki... Nie wkurza Cię to?

Nie. Ja tego w ogóle nie czytam, jestem całkiem poza tym. Jak się rozrabiało, to cóż... Ludzie tacy są, szukają sensacji we wszystkim. Gdy w wywiadzie powiedziałem ostatnio, że nie piję, to od razu zaczęli przypominać moje dawne sytuacje. Jedna opinia mi się podobała: Boże święty, jak on to wytrzyma! (śmiech) Tymczasem jak widać, jestem w formie i daję radę, a takie rzeczy to są pierdoły.

W tej chwili doszedłem do równowagi, zajmuję się wieloma sprawami, między innymi kompozycyjnymi. Z Pawłem Kukizem jesteśmy na etapie kończenia nagrywania drugiej płyty, która ukaże się prawdopodobnie jeszcze w tym roku. Ostatnio spodobały mi się mandoliny amerykańskie, które bardzo poszerzają brzmienie gitar. Dużo używałem ich na tej płycie i wydaje mi się, że będzie ona bardzo ciekawa, jeżeli chodzi o warstwę muzyczną. Poza tym Paweł napisał świetne teksty i myślę, że będzie to strzał w dziesiątkę, naprawdę świetna płyta, polecam od razu.

Od czterech miesięcy jestem w takim szwungu, że stworzyłem już połowę materiału na nową płytę Lady Pank. W styczniu robimy próby, w lutym wchodzimy do studia i nagrywamy.

Czy masz jakieś powiązania ze Skandynawią?

Mam rodzinę w Norwegii, w Stavanger. Znam te tereny, byłem i w Szwecji, i w Norwegii, tam w zasadzie wszystko jest podobne. Przez Szwecję wiele razy przejeżdżałem, raz nawet z moją wtedy trzytygodniową córką. Przejechaliśmy cały kraj i tą drogą pojechaliśmy do Norwegii. Tam wtedy skomponowałem utwór „Stavanger” z mojej solowej płyty. Te tereny są zupełnie inne, różnią się od Polski, Niemiec czy Ameryki.



Skandynawia bardzo mi odpowiada, tam jest jakiś taki fajny, spokojny klimat, jakby nigdy nie wydarzyło się nic strasznego. Poza tym powietrze jest genialne. Pamiętam, że jak wróciłem z Norwegii po trzech tygodniach łowienia rybek, czytania książek, spacerów i fiordów, to po wylądowaniu na naszym lotnisku myślałem, że się uduszę. Zawsze jak tam jeździłem, to się czułem tak, jakbym jeździł do sanatorium. To niby nie wakacje, ale jednak totalny odpoczynek, i to samo właśnie czułem w Szwecji, poczucie bezpieczeństwa i totalny relaks.

Bardzo mi się spodobał Sztokholm i chciałbym trochę więcej go zwiedzić. Myślałem o skomponowaniu utworu „Sztokholm”, ale do tego muszę w nim więcej pobyć, żeby poczuć, jaki byłby klimat tego utworu.

Zatem w imieniu szwedzkiej Polonii zapraszam i dziękuję za rozmowę.

***

Zobacz też:




Koncert Lady Pank (2013) - relacja
Około 700 osób bawiło się na koncercie Lady Pank w Sztokholmie. PoloniaInfo (2013.10.06)



***

Zobacz nasze przedkoncertowe materiały:




Lady Pank - krótka historia i największe przeboje
PoloniaInfo (2013.10.04)





Będzie dużo utworów, których nie graliśmy poprzednim razem! - rozmowa z Janem Borysewiczem
PoloniaInfo (2013.09.21)



***

Zobacz relację z pierwszego koncertu Lady Pank w Sztokholmie w 2011 roku:




Koncert Lady Pank (2011) - relacja
Zobacz co się działo na koncercie legendy polskiego rocka w Sztokholmie. PoloniaInfo (2011.10.03)



***

Koncert Lady Pank w Sztokholmie

Sobota 5 października 2013
godz. 20.00 (lokal otwiera o 18.00)
Tyrol, Lilla Allmänna gränd 2

Szczegółowa informacja o koncercie >>




***

Organizator koncertu

Buum Group

Patronat medialny

PoloniaInfo

Sponsorzy















 

Rozmawiała: Ula Pacanowska Skogqvist
PoloniaInfo (2013.10.13)


 









MYCIE OKIEN (STOCKHOLM)
Sprzatanie minimum 50% lub 100% grafiki (Täby)
Praca (Värmdö )
Praca-sprzatanie (Täby)
Brukarstwo (Täby)
Praca dla ogólno budowlańca (Skåne)
BLACHARZ, LAKIERNIK (SKOGAS)
mechanik samochodowy (SKOGAS)
Więcej





Szwecja o smaku lukrecji czyli spotkanie w bibliotece Morenowej.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Kristineberg slott – piękny pałacyk z Kungsholmen.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Muzeum tramwajów w Malmköping.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji
Przygoda z malowaniem
Polka w Szwecji
Nowe szwedzkie słowa 2023 - nyord
Szwecjoblog - blog o Szwecji


Odwiedza nas 24 gości
oraz 0 użytkowników.


TEMU
Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony