Odwiedzin 37805664
Dziś 1988
Piątek 26 kwietnia 2024

 
 

Dzielmy się miłością

 
 

Tekst: Magdalena Hulu Mazurska

2007.07.01
 


Autorka reportażu otoczona dziećmi ze "swojego" Domu Dziecka

W zimny, majowy poranek, pakuję torby do samochodu i jadę do Charlottenberg, miejscowości niewielkiej, malowniczej, przy samej norweskiej granicy. Mgły unoszą się lekko nad värmlandskimi polami i lasami, droga ociera się o jezioro.

Autokar stoi już zaparkowany obok siedziby Polenprojektet. Tym razem pojedzie nim osiemnaście osób, w bardzo różnym wieku. Starsze panie noszą już zdobyte różnymi sposobami "łupy" do autokaru. Załadowanie samochodu zajmuje około godziny. Gdy wszytsko jest gotowe, nie pozostaje nam nic innego jak usiąść na niewielkiej przestrzeni, która pozostała dla pasażerów i udać się w męczącą podróż na południe.



Dojazd do Ystad zajmuje cały dzień. Z värmlandzkich lasów przemieszczamy się dalej i dalej, aż krajobraz staje się coraz bardziej podobny do polskiego. Dojeżdżamy do Skåne. Stamtąd czeka nas jeszcze całonocna podróż promem.

Polska wita nas łubinami, kwitnącymi kasztanowcami i bezkresnymi łanami pszenicy.

Przystanek pierwszy - dom opieki społecznej (gdzieś w Polsce)

Tutaj rozpakowujemy najwięcej darów, to tutaj pomoc materialna jest najbardziej potrzebna. Rozładowujemy plastikowe worki i kartony pełne ubrań, naczyń, butów, zasłonek, obrusów.



Ciepły i sympatyczny personel oraz bardzo spragnieni kontaktu mieszkańcy pokazują nam ogród i wnętrza. Zgarbiona staruszka plewi ogród i w ponadrealnym tempie przemieszcza się z jednej grządki do drugiej, wspierając się na typowym szwedzkim chodziku - to nie jest nasza pierwsza wizyta w tym domu.

Pijemy kawę w fascynującym pomieszczeniu, które po odsunięciu cieniutkiej ścianki działowej staje się... kaplicą. Potem zostajemy oprowadzeni po różnych pomieszczeniach. W domu mieszka 40 osób, są to osoby w większości chore, lub też opuszczone.



Pan Kaziu, wesoły i zalotny sześćdziesięciolatek, którego zęby okrutnie potraktował czas, zaleca się do Szwedek, na początku wszystkich, poźniej teatralnym szeptem informuje mnie, iż będzie się jednak koncentrował na tych młodszych.

Pani Zosia (około siedemdziesiątki) pokazuje nam chętnie swój pokój, pięknie umeblowany i wysprzątany, a nasz zachwyt ripostuje komentarzem, że tylko jej tutaj chłopa brakuje. Pani Zosia jest wesoła, zabawna, żartom nie ma końca. Jednakże przed wyjściem, łapie mnie za ramię i mówi: wie pani, pięciu synów wychowałam, żaden do mnie nie przyjeżdża.



Wyściskane i wycałowane przez pana Kazia jedziemy dalej.

Przystanek drugi - dom małego dziecka (gdzieś w Polsce)

W tym domu dziecka, oprócz niemowlaków, są także starsze dzieci, dzieci upośledzone oraz niepełnoletnie matki. Tutaj najbardziej potrzebne są środki czystości i higieny osobistej oraz pieluchy. Według życzenia personelu kupujemy te rzeczy, jak również zostawiamy tutaj odzież dla maluszków. Dwa dziecięce rowerki i dwa nieokreślonego gatunku dmuchane zwierzaki wędrują również do szarego budynku, do budynku, gdzie słowo przyszłość traci sens.

Każdy ma tutaj swój los. Najbardziej nieświadome, ale i najszczęśliwsze są niemowlaki, ponieważ one pójdą już niedługo do adopcji. W Polsce jest dużo rodzin czekających na możliwość adopcji małych dzieci.

Siedemnastoletnia Asia z oczami zmęczonej matki, która spaceruje po korytarzu z rocznym synkiem, może też będzie miała odrobinę szczęścia, ma nadzieję, że znajdzie mieszkanie i pracę.



Dzieci do sześciu lat mają dużą szansę znalezienia rodzin zastępczych. Jednakże nie wszystkie. Tylko te, które odpowiadają ludzkiemu pojęciu "normalności". Wchodzimy do pomieszczenia, gdzie śpią dwulatki. Cisza dobiega z ośmiu małych łóżeczek. W pokoju jest półmrok, spokojne oddechy, specyficzny, dziecięcy zapach.

Chodzimy na palcach. Nagle, młoda dziewczyna z naszej grupy wydaje dźwięk, gdzieś na pograniczu krzyku radości i rozpaczy: to on, to on! W nienaturalnym skręcie, przyciśnięty do pręcików łóżeczka, śpi mały chłopiec. Malin wie bez wahania, kto to jest. Byliśmy tutaj raz, półtora roku temu. Nie wierzę, pytam się opiekunki w białej koszulce z różnokolorowymi, radosnymi kwiatkami. Malin ma rację, to Pawełek z zespołem Downa. Jest tutaj od dwóch lat, nikt nie chce go adoptować. Zostanie tutaj na zawsze?

Przystanek trzeci - Nasz dom dziecka (gdzieś w Polsce)

Do starego, poniemieckiego pałacyku prowadzi wąska droga. Z obu stron tłoczą się lipy, a na poboczach niecierpliwie kwitną łubiny. Polskie, cudowne aleje wprawiają Szwedów wręcz w zażenowanie pięknem. Wrażenie czegoś szczególnego unosi się w powietrzu, nachodzącego spotkania, które jest zawsze szczególne. Bo Nasz dom dziecka jest znany, oswojony, a mieszkańcy czekają nie tyle na pomoc materialną, co po prostu na nas.



Gdy wchodzimy do środka, otacza nas grupka dzieci. Szukają wzrokiem znajomych twarzy, radośnie wykrzykują nasze imiona i witają się. Z rezerwą patrzą na nowe osoby. Tutaj już nie ma anonimowości.

Trzy dni są pełne atrakcji. Wieczorne grillowanie, wyjazd na basen, na zakupy. Spacery do lasu, jazda na rowerze i oczywiście dyskoteka. Jestem zafascynowana zderzeniem kultur na dyskotece. Polska muzyka i nastoletni chłopcy, którzy bez oporów proszą do tańca zarówno starsze panie jak i nastoletnie Szwedki, na początku niechętne, ukrywające się w kątach i pod ścianami.

Barbarzyńska muzyka i dziwne zwyczaje. Ale po jakimś czasie zaczynam widzieć w ich oczach radość, poczucie akceptacji i tą prostą, pierwotną chęć zabawy i tańca. Wśród nastolatków: zauroczenia i tańce przytulańce, bo miłość i młodość nie znają barier, ani językowych, ani socjalnych.



I zaczynają się opowieści, rozmowy, nocne marki pojawiają się w moim pokoju. Opowiadają o sobie, życiu. O rodzicach, co chcą, a nie potrafią, nie dają rady. Rodzicach tak strasznie kochanych, tak beznadziejną miłością. Opowieści piękne, o ratowaniu rodziny, o walce o dobrą szkołę, mieszkanie, przyszłość, o pomoc rodzeństwu. Opowieści straszne, o alkoholu, narkotykach, tabletkach. O papierosach, które pali się od drugiej klasy podstawówki, o przemocy w domu dziecka, o śmiechu, wyzwiskach, okrucieństwach.

I słucham, i pytam, nie doradzam, zadaje pytanie, wzbudzam refleksje, bo mnie może posłuchają bardziej, niż swoich wychowawców, co od zawsze są tutaj, z wypłowiałymi od obojętności twarzami, decydują, karzą i rzadko nagradzają. Nasiąkam jak gąbka tą okrutną wiedzą, analizuję, płaczę z nimi, kocham i nienawidzę.

Bo Marcin, szesnastoletni, nie potrafi już rzucić palenia, bo pije i nic go nie obchodzi i wróci do mamy, która jest alkoholiczką, a on sam pracować nigdy w życiu nie chce.



Bo Małgosia, zdaje maturę i tak się boi, chce iść na studia, a potem dostanie mieszkanie i chce zaopiekować się młodszą siostrą i mamą.

Bo Radek, co ma pięć lat, budzi się o piątej, jak my jeszcze nie zasnęliśmy i żąda stanowczo śniadanka. Bo Andrzej, bo Andrzej nie powie ani słowa, tylko siedzi i patrzy i słucha. Bo Malwina, co ma 8 lat, ta już zasypia na moich kolanach...

Następnego dnia jedziemy na zakupy. Polskim interesującym ewenementem są ekspedientki. Młode, czy w średnim wieku, w spódniczkach i butach na niebosko wysokich obcasach - eleganckie. Z intymnym uśmiechem na twarzy, doradzające dobry zakup rajstop, butów, koszul, telefonów komórkowych. Potrafiące budować nastrój, przyjemne napięcie kupowania. I nie mówiące ani jednego słowa po angielsku.



Po zakupach czas na basen i zamówienie pięćdziesięciu pizz (a to wcale nie takie proste w małej miejscowości!).

Przed basenem czeka Ania, mieszka od roku w rodzinie zastępczej. Oj Ania, Ania, która już od siedmiu lat jeździ co roku do Szwecji, która jest miła, cicha, dobrze się uczy. Tak wszyscy się cieszyli, że będzie mieszkała w rodzinie. Gdy nas widzi, nie płacze. Tylko te policzki tak strasznie drżą. Obejmujemy się mocno. Jest szczupła, bardzo szczupła, a jej ładna buzia kontrastuje z ciemnymi włosami. W jej oczach jest coś dziwnego, zmęczenie, żal, może przedwczesna dorosłość?

Mamy mało czasu, ukrywamy się w rogu basenu solankowego, w zacisznym rogu świata, i ja słucham, wbijając paznokcie w skórę, aby się nie popłakać. Znów zawód, znów nie tak jak powinno być, rodzina zastępcza nie stała się rodziną, lecz jednostką wymuszającą posłuszeństwo, stawiającą wysokie, zbyt wysokie wymagania, karzącą, a nie dającą miłości.



Dlaczego? W moich oczach gromadzą się łzy, a duszy złość. Jak bardzo można skrzywdzić dziecko, już raz tak strasznie skrzywdzone przez los. Bezwiednie zaczynam budować porównania, takie straszne i bezsensowne, porównania dzieci w szwedzkiej szkole i tych tutaj. I dochodzę do wniosku, że to chyba po prostu dwie inne galaktyki.

Jedziemy z powrotem. I żar leje się z nieba. Zaskoczyło nas polskie lato. Napadło niespodziewanie, zdarło z nas grube swetry i kurtki. Popołudnie jest ciche i leniwe, przerywane ryczeniem krów i śpiewem ptaków. Ta cisza wiejska, cisza bezmierna, zostaje nagle przerwana wyciem silnika motoru. To Marta przyjechała, ze swoim mężem. Mieszkała kiedyś w domu dziecka, ciąża i małżeństwo ją stąd wyrwały.

Marta, co zawsze ma w plecaku zdjęcia grobu swojego maleństwa, które odeszło rok temu. Uściski i powitania bez końca, a ja jadę motorem z jej mężem na przejażdżkę. Bez kasku, zawrotna szybkość, środkiem drogi, tej pięknej alei otoczonej lipami. I wiem, że jak coś wyjedzie z naprzeciwka, to już będzie koniec. I smakuję ich życia, życia dzieci stąd, na pograniczu prawa i rzeczywistości, ich ryzyka, wiatru we włosach i strachu w innym wymiarze. Bo czymże jest strach, jeśli przeszło się przez to, co oni?



Wieczorem kolejna dyskoteka, ale tym razem wychowawcy, wolontariusze i pani sprzątająca zajmują moje myśli. Siedzimy na balkonie, w ciepłą, tak bardzo majową i polską noc. Poczucie bliskości, rozluźnienia, bo przecież już kilka lat się znamy. Śmiech, radość i nadzieja, że znów się niedługo zobaczymy.

Wyjeżdżamy w niedziele, wcześnie rano. Tylko najstarsze dzieci wychodzą przed dom. Są w piżamach, zaspane, zmęczone. Uściski, obietnice i świadomość, że latem przyjadą do nas na wakacje.

Siadam w autokarze. Płaczę. Nareszcie mogę bezkarnie płakać.

Imiona osób opisanych w reportażu zostały zmienione.

 

Magdalena Hulu Mazurska
PoloniaInfo (2007.07.01)



Polenprojektet - organizacja zajmująca się pomocą pięciu domom dziecka w Polsce. Organizacja działa na zasadzie rodzin zaprzyjaźnionych, które zajmują się jednym dzieckiem lub rodzeństwem. Dzieci są zapraszane do Szwecji na wakacje, a oprócz tego, dwa razy do roku odbywa się też wycieczka autokarowa do danego domu dziecka.

Strona internetowa: www.polenprojektet.com


Artykuły w temacie

  Polenprojektet
     Fadderföreningen Polenprojektet
     Co oznacza zaopiekować się dzieckiem z domu dziecka w Polsce?
 






FIRMA SPRZATAJACA (VÄNDELSÖ)
Dam Pracę (Värmdö )
Praca (Södertälje)
Praca od zaraz (Uddevalla)
firma sprzątającą poszukuje pracownika od zaraz (Sztokholm)
Dołącz do grona fachowców remontujących łazienki (Täby)
Pracownik återvinningscentral (Sztokholm)
Praca- sprzątanie (Tyresö )
Więcej





Ugglegränd o jednej z najkrótszych uliczek w Sztokholmie.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Szwecja o smaku lukrecji czyli spotkanie w bibliotece Morenowej.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Kristineberg slott – piękny pałacyk z Kungsholmen.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji
Przygoda z malowaniem
Polka w Szwecji
Nowe szwedzkie słowa 2023 - nyord
Szwecjoblog - blog o Szwecji


Odwiedza nas 25 gości
oraz 1 użytkowników.


nie uczciwi pracodawcy
Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony