|
 |
Odwiedzin |
38848323 |
 |
 |
Dziś |
1892 |
 |
|
Środa 30 kwietnia 2025 |
 |

 |
|
 |
|
Gdzie spojrzę dokoła dżungla |
|
 |
|
 |
|
 Autor w samym jądrze ciemności. |
 Fotograf z kamerą wśród zwierząt. |
Sześć dni w dżungli, spanie w namiotach, podróżowanie łodzią po rzece, spacery po lesie, tysiące ptaków i zwierząt - czy można się oprzeć takiej przygodzie? Cena wycieczki trochę odstraszała, ale jak często ma się w końcu szansę zobaczyć prawdziwą amazońską dżunglę? Po krótkiej dyskusji podjęliśmy z Krzysiem decyzję: jedziemy! Ktoś nas kiedyś ostrzegał, że przy wyprawach do dżungli najlepsze są pierwszy i ostatni dzień - pierwszy, bo nareszcie się tam jest i ostatni, bo wreszcie można stamtąd wyjechać. Wtedy się tym jednak nie przejmowaliśmy. Znaczenie tej przestrogi mieliśmy poznać dopiero kilka dni później. Zaczęło się jednak całkiem fajnie...
Dzień 1 - zmiana klimatu i ostatnie zimne piwo
Aby dostać się do Parku Narodowego Manu, celu naszej wyprawy, musimy się najpierw przedostać na drugą stronę Andów. Droga z Cusco wspina się zboczami gór na wysoką przełęcz, skąd prowadzi prawie 4000 m w dół. Przełęcz i okoliczne góry spowite są w gęstej mgle. Jedziemy w dół niekończącymi się serpentynami i w sumie cieszę się, że tak mało widać, bo kilkusetmetrowa przepaść zaczyna się tuż przy krawędzi drogi. Klimat zmienia się w niesamowitym tempie - u góry, na przełęczy, było zimno i padał deszcz. Teraz, po godzinie jazdy w dół, temperatura się podniosła, zaczyna się robić wilgotno i parno. Jedziemy zboczami niesamowicie zielonego kanionu. Gdzieniegdzie spomiędzy drzew tryskają wodospady, drogę co chwila przecinają strumienie, a w powietrzu latają egzotyczne ptaki.
 Drogę co chwila przecinają strumienie.
Pierwszą noc spędzamy w drewnianych domkach w miasteczku Pilcopata. Tu już nie można mieć wątpliwości, że jesteśmy na skraju największej dżungli na świecie. Jest parno i duszno, ale na szczęście piwo podają prosto z zamrażarki. Pijemy je jakby na zapas - Pilcopata jest ostatnią wsią z elektrycznością na trasie naszej wyprawy, tak więc możemy zapomnieć o czymkolwiek zimnym przez następnych kilka dni. Około drugiej w nocy, tuż pod naszym oknem rozpoczyna się koncert żab. Ich rechot, lub raczej wycie, jest tak straszne, że dźwięk jakby pulsuje mi w uszach i gdyby nie zatyczki z pewnością zapadłbym w jakąś hipnotyczną śpiączkę i już się nie obudził.
Dzień 2 - pierwsze kroki po dżungli
Z entuzjazmem przesiadamy się z samochodu do łódki. Nareszcie koniec cywilizacji! Łódka jest prosta, ale w miarę wygodna. Ma około dziesięciu metrów długości i jest prawie w całości zadaszona. Siedzenia pochodzą z odzysku po jakimś zdezelowanym autobusie, ale są wygodne i dają się rozkładać. Oprócz naszej dziewięcioosobowej grupy płyną z nami przewodnik, kucharka i dwóch gości "od wszystkiego". Po załadowaniu naszych bagaży, jedzenia, paliwa i kilku dwudziestolitrowych baniaków z wodą pitną, ruszamy. Krzyś z błyskiem w oczach robi zdjęcie za zdjęciem. Ja też, choć dobrze wiem, że wszystkie będą takie same.
 Nasza łódka.
Z poziomu rzeki nie widać specjalnie dużo - tylko drzewa, krzaki, liany i bambusy. Nasz przewodnik Arttu (Fin z pochodzenia, Peruwiańczyk z wyboru) co chwila pokazuje nam różne ptaki i rośliny. Bogactwo fauny jest rzeczywiście zadziwiające. Po drzewach skaczą małpy, nad nami latają egzotyczne ptaki - głównie kolorowe papugi ary, a na brzegach rzeki wylegują się leśnie świnie.
Zatrzymujemy się w małej wiosce Boca Manu. Położona w samym sercu dżungli, na skrzyżowaniu dwóch rzek, składa się jedynie z kilku drewnianych domków przykrytych trzciną. Co ciekawe, w prawie każdym jest sklep. To tu przyjeżdżają na zakupy indianie z okolicznych leśnych plemion. Jest środek dnia i z nieba leje się zabójczy żar. Wszyscy siedzą w cieniu, sączą piwo lub coca-colę i opędzają się od much. Do Boca Manu można dostać się jedynie łódką lub samolotem. Położony nieopodal pas startowy był przez lata wykorzystywany do eksportu lokalnie produkowanej kokainy. Czasy się jednak zmieniają i największy miejscowy handlarz narkotyków z "tamtych czasów" już za kilka dni ma szanse wygrać lokalne wybory i zostać sołtysem.
 Nareszcie trochę cienia.
Dzisiejszą noc spędzamy w bazie turystycznej nieopodal Boca Manu. Po rozlokowaniu się w naszych domkach nadchodzi czas na pierwszy spacer po dżungli. Arttu przed wyjściem uspokaja nas - Nie macie się czego bać. Uważajcie tylko gdzie stąpacie i czego dotykacie. Pół godziny później wracam z powrotem do obozu pełen wątpliwości co do dalszego pobytu w dżungli. "Plon" tych trzydziestu minut przeszedł moje oczekiwania. Już po pięciu minutach spaceru natknęliśmy się na małego węża boa wiszącego na krzaku przy ścieżce. Chwilę później pod nogami przebiegł nam włochaty pająk wielkości dużego owocu kiwi. Dwudziestocentymetrowy patyczak "wyrastający" z przydrożnego krzaka nie zrobił już na nas po tym wszystkim specjalnego wrażenia. Przed pójściem spać uspokajam nerwy ciepłym piwem, które kupiłem wcześniej w Boca Manu.
Dzień 3 - hipnotyczna podróż i nocny spacer
Rano gruntownie wytrzepuję buty - wspomnienie pająków i węży długo nie dawało mi zasnąć. Błysk entuzjazmu w moich oczach przygasa nieco, gdy uświadamiam sobie, że na dworze jest już gorąco jakby było południe, mimo że nie ma jeszcze siódmej rano.
 Indianie w Boca Manu też poruszają się łodziami.
Moje wilgotne od potu ubrania w ogóle przez noc nie przeschły co też nie polepsza mi humoru. Prawdę mówiąc nie próbowałem ich nawet suszyć, gdyż Arttu ostrzegał nas przed tornillo, czyli owadem śrubą. Tornillo bardzo lubi składać jaja w wywieszonych na noc wilgotnych ubraniach. Kiedy takie jajo spadnie na ludzką skórę, wwierca się pod nią i zaczyna rozwijać w owada. W sumie nic groźnego - owad rozwija się tuż pod skórą i po jakiś czterdziestu dniach po prostu wyfruwa na zewnątrz. Groźnie czy nie, wolę nie próbować i pozwalam wilgotnym koszulom i skarpetkom kisić się w plastikowych torbach.
Już drugi dzień płyniemy w górę rzeki. Czas upływa bardzo wolno i czasami jest wręcz trochę nudno. Brunatna rzeka i ściana zieleni mają na mnie lekko hipnotyczny wpyw. Co chwila z niepokojem wypatruję nadlatujących helikopterów i zastanawiam się czy rano obudzi mnie zapach napalmu. I do tego ten ukrop! Póki płyniemy owiewa nas chłodny wiatr i daje się żyć. Gdy stajemy dopada nas gorące powietrze i momentalnie zaczynamy się pocić.

 Ściana zieleni i brunatna woda mają na mnie hipnotyczny wpływ.
Po południu dopływamy do obozu, gdzie mamy spędzić najbliższe trzy noce. Namioty rozbijamy w środku lasu na zadaszonych drewnianych platformach jakieś pół metra nad ziemią. Oprócz platform, w obozie są także stołówka z kuchnią, toalety i prysznic. Według broszurki informacyjnej miała być bieżąca woda, ale niestety w ciągu ostatniego tygodnia obóz nawiedziła mała powódź, po której pompa znalazła się pod dwoma metrami błota. Ale po co nam prysznic - w końcu nie przyjechaliśmy tu dla luksusów, no nie?
Idziemy na kolejny spacer po dżungli, tym razem do położonego nieopodal jeziora. Aż trudno uwierzyć, że za ścianą zieleni widzianej z poziomu rzeki, chowa się prawie zupełnie martwy las. Gęste korony drzew nie przepuszczają prawie w ogóle światła dziennego co sprawia, że pomiędzy drzewami rośnie niewiele, a ściółka składa się jedynie z brunatnych gnijących liści. Dżungla wygląda najlepiej z tarasu widokowego na szczycie chwiejącej się wieży obserwacyjnej stojącej na brzegu jeziora. Tu, piętnaście metrów nad ziemią, jesteśmy jakby po środku zielonego morza i bez przeszkód możemy zachwycać się roślinnością i podglądać liczne ptaki i zwierzęta. Jak zwykle, nie obywa się bez niespodzianek. Kłoda, którą wypatrzyłem po środku jeziora okazuje się być kajmanem, czyli południowoamerykańskim krokodylem. Arttu wyjaśnia, że oprócz krokodyli, w jeziorze żyją także piranie. Marzenie o orzeźwiającej kąpieli ulatnia się równie szybko jak spłoszony przez krokodyla żuraw.
|
Więcej zdjęć
 "Cloud forest" porasta wschodnie zbocza Andów.
 Jabba The Hut? Nie, leśny muzyk koncertowy.
 Rzeka Rio Alto Madre de Dios.
 Tęczowy boa chętnie pozował do zdjęć.
 W jeziorze żyją piranie i krokodyle
 Dzikie świnie nie przejmowały się naszą obecnością
 Jeden z wielu mieszkańców dżungli.
 Mały kudłaty pajączek.
 Chwila spokoju przed atakiem komarów.
|
|
|
|







|
|
 | Odwiedza nas 42 gości oraz 0 użytkowników. |
|




|