|
Fot. Katarzyna Śliwa
W drugiej połowie kwietnia do Szwecji przyjechał Kabaret Moralnego Niepokoju. Po występie w Lundzie grupa udała się do Sztokholmu, gdzie 22 kwietnia w Hotelu Rival na Mariatorget zaprezentowała swój program „Galaktikos”.
W kwietniu ubiegłego roku agencja PolArt zaprosiła do Sztokholmu kabaret Ani Mru-Mru. Zainteresowanie ze strony tutejszej Polonii było ogromne, przedstawienie zostało przez nią przyjęte bardzo entuzjastycznie i na długo zapadło jej w pamięć. PolArt obiecał, że na Ani Mru-Mru nie poprzestanie. I słowa dotrzymał. Na drugi kabaret czekaliśmy aż rok, ale naprawdę było warto.
W porównaniu z poprzednim rokiem, kiedy to już godzinę przed przedstawieniem zastałam tłumy rozgorączkowanych fanów grupy Ani Mru-Mru, którzy dzierżąc w rękach bilety ustawiali się w kolejce przed wejściem do teatru, ten występ zapowiadał się bardzo niepozornie. Po przekroczeniu progu hotelu kilka minut po godzinie 18-tej zobaczyłam małe grupki ludzi, którzy spokojnie siedzieli przy stolikach, relaksowali się sącząc napoje i umilali sobie czas oczekiwania rozmową.
Czyżby Kabaret Moralnego Niepokoju nie wzbudzał tyle emocji co Ani Mru-Mru? Na szczęście pierwsze wrażenie okazało się być złudne. Ku mojemu zaskoczeniu tuż przed godziną 19-tą cała sala była już wypełniona. Na spektakl przybyło około 700 osób.
Fot. Michał Dzieciaszek
Przedstawienie zaczęło się z małym poślizgiem. A wszystko przez Rafała (to ten od głupich odzywek). Gdy na sali zgasły światła, nastrój wyczekiwania coraz bardziej dawał sie we znaki. A scena nadal pozostawała pusta. Na szczęście na telebimie wyświetliło się usprawiedliwienie: Rafał musi zjeść gotowane brokuły. Jak się okazało wraz z nadejściem wiosny Rafał postanowił zadbać o swoją sylwetkę i przeszedł na dietę. Wszyscy wiedzą, że na diecie trzeba jeść zdrowo i długo przeżuwać, dlatego nikt nie miał mu tego za złe.
Podczas gdy Rafał gryzł brokuły, reszta grupy postanowiła sprawdzić formę publiczności. Przywitać potrafiliśmy się wzorowo. Schody zaczęły sie dopiero później. W ramach rozruszania i wprawienia w radosny nastrój, kabaret zaproponował nam zabawę w karaoke. Pierwszą piosenką, którą wybrał na wspólne śpiewanie był... „Bema pamięci żałobny rapsod” z repertuaru Czesława Niemena.
Fot. Honorata Jozkow
Jako że śpiewanie pierwszego utworu szybciej skończyliśmy niż zaczęliśmy, na pocieszenie zaproponowano nam coś, co wszyscy znają, a mianowicie „Szła dzieweczka do laseczka”. Tym razem jednak w ogóle nie zaczęliśmy, ponieważ tekst wyświetlił się... po chińsku.
Po oklaskach, które sami sobie zafundowaliśmy, na scenie pojawił się Robert Górski (najbardziej chyba znana postać kabaretu, twórca większości tekstów) z informacją, że Rafał już kończy i niebawem rozpocznie się przedstawienie. Po krótkiej dyskusji na temat wyższości diety ŻP (żryj połowę) nad gotowanymi brokułami, Robert dostrzegł na sali kilku Polaków. Z jaką ulgą mógł wreszcie odetchnąć! Artyści co prawda nauczyli się całego programu po szwedzku, co zresztą kosztowało ich niemało pracy, jednak na widok rodaków na widowni kamień spadł im z serca. W tej sytuacji zdecydowali się więc na język polski.
Fot. Katarzyna Śliwa
Gdy opadł stres spowodowany obawą o swój poziom języka szwedzkiego, Robert pozwolił sobie na kilka zwierzeń. Opowiedział między innymi o tym, jak nauczył się pierwszego słowa w języku szwedzkim i dlaczego było to słowo „kuk”, pożalił się, że ludzie mylą go z jakimś amerykańskim aktorem Georgem Clooneyem oraz podzielił się z nami swoimi wrażeniami z podróży szwedzkim pociągiem. Super szybki szwedzki pociąg relacji Lund – Sztokholm okazał się super wolnym szwedzkim pociągiem stojącym dwie godziny w szczerym polu. To doświadczenie skłoniło go do wyciągnięcia wniosku, że Polska wcale nie jest taka zła, a podróże pozwalają docenić to, co się ma.
Program zaczął się od skeczy podróżniczych. Najpierw udaliśmy się do Londynu, gdzie poznaliśmy dwóch młodzieńców, którzy wyjechali z Polski za chlebem. W ich towarzystwie mieliśmy okazję posłuchać bicia Big Bena, zwanego przez nich również Bembenem, oraz udaliśmy się na lunch do restauracji. Niestety nie najedliśmy się. Ich znajomość języka angielskiego w dużym stopniu utrudniła złożenie zamówienia.
Fot. Katarzyna Śliwa
Taki właśnie, dość niekorzystny obraz Polaków za granicą, stworzyli nasi towarzysze. Tylko czy osoby, do których kierowany był ten skecz, zorientowały się, że to one były jego głównymi bohaterami?
Prosto z Londynu pojechaliśmy do Warszawy. Tutaj spotkaliśmy poczciwego pana z małej wioski, który przyjechał do stolicy odwiedzić syna. Pan czuł się nieco zagubiony w wielkim mieście, dlatego postanowiliśmy dotrzymać mu towarzystwa. Zaprosił nas do mieszkania syna – apartamentu na trzydziestym piętrze w centrum Warszawy. Rozmowa dotyczyła typowych tematów, które są przyczyną kłótni między pokoleniami. Ojciec, włożony na chwilę do nowoczesnego świata syna, wszystko tłumaczył sobie na swój sposób, a spotkanie zakończył komentarzem: „Posłałem chłopaka do miasta, a z niego zrobił się jeszcze większy wieśniak niż był”.
Fot. Katarzyna Śliwa
Następnie wraz z dwójką starszych panów odwiedziliśmy ich kolegę. Panowie bardzo dobrze przygotowali się do złożenia wizyty, pomyśleli nawet o prezentach dla Jadzi, córki kolegi. Niestety okazały sie one trochę nietrafione. Cóż, czekoladki wyciągnięte z dna kredensu, pokryte białym nalotem i kolorowy pluszowy krokodyl niekoniecznie sprawią przyjemność maturzystce. Natomiast Jadzia swoim wyglądem sprawiła panom bardzo miłą niespodziankę. Okazało się, że starsi są tylko ciałem, bo na pewno nie duchem! Jeden przed drugim zaczęli prężyć swe wdzięki przed nad wyraz dobrze rozwiniętą nastolatką. Rywalizacji o jej względy jeden z panów o mało nie przypłacił życiem.
Kolejny skecz u większości publiczności wywołał chyba największe emocje. Tematem przewodnim było bowiem oglądanie zdjęć z urlopu. Tak to już bywa, że zawsze chcemy się pochwalić naszymi wakacyjnymi wojażami. Sęk w tym, że nasi znajomi nie zawsze chcą o nich słuchać.
Fot. Katarzyna Śliwa
Również Piotr i Małgosia, z którymi rozmawiałam po przedstawieniu, uznali ten skecz za hit wieczoru. – Dużo do myślenia dał mi skecz ze zdjęciami, bo właśnie na imprezach się pokazuje zdjęcia – komentowała Małgosia.
Kolejny skecz był z morałem. Opowiadał o Janku, który nie chciał być taki jak jego ojciec. Mały chłopiec z dużymi ambicjami pragnął w przyszłości pracować na lotnisku na bramce i zaglądać ludziom do toreb. Całymi dniami leżał więc na łące i obserwował samoloty. Co z niego wyrosło? Czy udało mu się nie pójść w ślady ojca, który trudnił się zbieraniem błota koło budowy? Tym, którzy nie dotarli na przedstawienie, nie zdradzimy zakończenia tej historii. Obejrzyjcie skecz o Janku i sami przekonajcie się, co się zdarzyło.
Fot. Katarzyna Śliwa
Kiedy usłyszałam, że kolejny skecz będzie o czytelnictwie, natychmiast przypomniał mi się numer z deklamacją wiersza „Lokomotywa” kabaretu Ani Mru-Mru, który zagrali rok temu w Sztokholmie.
Nie byłam jedyną osobą, która porównywała te dwa występy: – To są dwie zupełnie różne grupy – stwierdziła Agnieszka, która przyszła na przedstawienie w towarzystwie swoich koleżanek. – Moim zdaniem Kabaret Moralnego Niepokoju prezentuje inny rodzaj żartu, nawiązuje do takich starych typowo polskich tradycji, które znamy jeszcze z czasów, kiedy byliśmy dziećmi. A Ani Mru-Mru bardzo dużo nawiązuje do tego, co się dzieję teraz – dodała.
Agnieszka z koleżanką. Fot. Michał Dzieciaszek
Jej zdanie podzielała również Małgosia: – Kabaret Ani Mru-Mru i Kabaret Moralnego Niepokoju są zupełnie różnymi kabaretami, ale pod pewnymi względami są sobie równe. To są dwa najbardziej popularne kabarety w Polsce.
Przedstawienie zakończyło się piosenką w wykonaniu całej grupy (wspomaganej akordeonem obsługiwanym przez Bartka Krauza). Jednak o bis nie trzeba się było długo prosić. Jeden nieśmiały okrzyk „bis” wystarczył. Na scenie z powrotem pojawił się Robert Górski i zwrócił się do publiczności: „Nie chce się państwu wychodzić na to zimno? Pewnie, tak tu sobie nagrzaliśmy, szkoda z tego rezygnować”. Po czym uraczono nas dwoma dodatkowymi, zresztą bardzo znanymi, skeczami: „Biuro matrymonialne” i „Drzwi”.
Fot. Katarzyna Śliwa
Cały występ trwał ponad dwie godziny i odniosłam wrażenie, że wszyscy świetnie się bawili. Co więcej, nie tylko ja odniosłam takie wrażenie.
– Jak zwykle jesteśmy pod dużym wrażeniem organizacji takich występów. Uważamy, że nowe numery były świetne – dzielili się wrażeniami Małgosia i Piotr. – Jednak oglądanie na żywo daje zupełnie inny komfort. Naprawdę jesteśmy oczarowani. Trudno będzie się teraz wyciszyć i zasnąć. Ci, którzy nie dotarli, na pewno będą bardzo żałować. Znamy takich, którzy bardzo chcieli przyjść, ale nie mogli. Natomiast część osób nie otrzymała na czas informacji o kabarecie i tak wyszło, że nie zdążyli kupić biletów.
Małgosia i Piotr. Fot. Michał Dzieciaszek
Nie wszyscy widzowie byli jednak zadowoleni z występu. Dzień po przedstawieniu osoba o nicku maniolek napisała na forum internetowym PoloniaInfo: „Byłam wczoraj na występach nieszczęsnego Kabaretu Moralnego Niepokoju. Niepokój ogarnia na samą myśl, co ma ten tzw. kabaret wspólnego z moralnością. Rasistowskie kawałki, grube żarty poniżej pasa, granie na tanich emocjach, populizm”. Pozostali dyskutanci nie podzielali jednak tej opinii: „Kabaret ma prawo żartować ze wszystkiego”, „Uważam, że humor był na wysokim poziomie”, „Było rewelacyjnie” – pisali.
Również Karolina, moja ostatnia rozmówczyni, której nie udało się dotrzeć rok temu na Kabaret Ani Mru-Mru, była pod wrażeniem tegorocznego przedstawienia i na koniec zadeklarowała: – Jeśli Ani Mru-Mru przyjedzie ponownie do Sztokholmu, to na pewno się wybiorę, bo lubię takie polskie imprezy.
My również liczymy na kolejną porcję śmiechu i dobrej zabawy!
***
Kabaret Moralnego Niepokoju. Od lewej: Robert Górski, Rafał Zbieć, Mikołaj Cieślak, Agata Załęcka oraz Przemysław Borkowski. A wraz z nimi, najmłodszy uczestnik spektaklu, syn Roberta, Antoś. Fot. Katarzyna Śliwa
Kabaret Moralnego Niepokoju powstał w 1993 roku, jednak za oficjalną datę uznaje się rok 1996. Członkowie kabaretu poznali się studiując filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie najpierw stworzyli samorząd studencki i gazetę literacką „Podniebienie”, a później zaczęli wspólnie występować. Dużą popularność przyniósł im program telewizyjny „Tygodnik Moralnego Niepokoju”, w którym prezentowali nowe skecze. Kabaret ma na swoim koncie wiele nagród, m.in. nagrodę „Świr” dla najbardziej absurdalnego kabaretu z 2007 roku, a także nagrodę „Grand Prix PaKI” z 1996 i 1997 roku. Obecnie zespół tworzą: Robert Górski, Przemysław Borkowski, Mikołaj Cieślak, Rafał Zbieć i Agata Załęcka. Niedawno z kabaretem rozstała się znana z charakterystycznego śmiechu Katarzyna Pakosińska.
***
Czytaj także:
|
|