Adam Hanuszkiewicz, to zarazem znakomity aktor jak i jeden z najbardziej kontrowersyjnych polskich reżyserów teatralnych. Jego zwolennicy oraz ta publiczność, która wcześniej nie spotkała się z jego twórczością miała okazję ją poznać na niedzielnym przedstawieniu W imię Ojca Strindberga, w teatrze Vasa w Sztokholmie.
Przedstawienie było wariacją na temat odwiecznej tragikomedii związku małżeńskiego. Na motywach Strindbergowskiego "Ojca" Hanuszkiewicz stworzył współczesną opowieść o koszmarze życia małżeńskiego i przeciwstawił je czystym i szlachetnym relacjom ojca i córki. Sam Hanuszkiewicz, jako główna gwiazda w roli Rotmistrza, stworzył przejmującą postać życiowego indywidualisty, broniącego swych racji. Jego niekonwencjonalny sposób myślenia spotyka się z niemal powszechną dezaprobatą lub, w najlepszym razie, wzbudza politowanie. Jedynie z córką, która go podziwia i kocha ponad wszystko, udaje mu się znaleźć wspólny język i odzyskuje wiarę w sens koegzystencji.
W imię Ojca Strindberga, to opowieść o drodze przez życie dwojga ludzi, o wielkiej miłości przeradzającej się w nienawiść, aż po całkowite unicestwienie.
Nie będąc krytykiem teatralnym, pozwolę sobie na małą ocenę. Jestem, bowiem pod wrażeniem i pełna podziwu tej fantastycznej interpretacji, która de facto zastanawia i do końca nie jestem pewna czy to był Strindberg z nutą Hanuszkiewicza, czy odwrotnie. Twórczość Strindberga jest świetnym pretekstem, by reżyser mógł podzielić się swoimi refleksjami na temat współczesnych obyczajów, kompleksów i ludzkich nawyków.
W jednej z rozmów z magazynem "Twój Styl" Adam Hanuszkiewicz oświadczył, że dwie największe miłości jego życia to kobiety i teatr. Wybiera kobiety mądre ciekawe i z osobowością. Ceni w nich dobroć, mądrość i skupienie na drugim człowieku. Feminizm uważa za najbardziej pozytywny symbol XX wieku. Może dlatego też odważył się na poruszenie odwiecznego tematu o niezrozumiałej relacji między kobietą a mężczyzną oraz prawdziwej miłości utopionej w głębokiej studni nienawiści. I trzeba przyznać, że się udało, bo w konwulsjach śmiechu wyciskały się zarazem łzy radości jak i melancholii.
Oprócz fantastycznej gry aktorskiej samego reżysera, jak również i Magdaleny Cwenówny, Karoliny Lutczyn, Jerzego Karaszkiewicza oraz Krystyny Kołodziejczyk,
trzeba pochwalić świetny kontakt z publicznością w specjalnym stylu dla Polonii szwedzkiej.
Organizatorem tej wspaniałej imprezy była Agencja PolArt, której należy złożyć podziękowanie za tak wspaniałe przedsięwzięcie tego oraz innych projektów artystycznych tego roku.
|