Odwiedzin 37803890
Dziś 214
Piątek 26 kwietnia 2024

 
 

Od razu zaczęliśmy oddychać wolnym powietrzem

 
 

Tekst: Mieczysław Nycz

 

Z piątki uciekinierów na kutrze żyje czterech. Stale się kontaktują. Planowali symboliczny powrót do portu, z którego uciekli, najpierw w półwiecze, a potem, z obawy, że mogą nie doczekać, skorygowali tę datę na 27 czerwca 1996 roku, kiedy to mijało 45 lat. Kłopoty rodzinne i stan zdrowia nie pozwoliły na realizację zamierzenia. Przyjechali wówczas z żonami tylko dwaj: Józef Tchorek, ówczesny szyper, dziś w Kanadzie, i Mieczysław Nycz.

Gdy ojciec wyjeżdżał, miałem trzy lata. Nie pamiętam go. Ojciec wyemigrował do Kanady już w roku 1929. Chciał tam popracować kilka lat, a potem wrócić i pomóc rodzinie bo było nas w domu, w Wysokiej, sześcioro dzieci. Po wojnie starał się nas ściągnąć do siebie, nie chciał wracać. Kilka jego listów, kierowanych do prezydenta Bieruta, zostało załatwionych odmownie. Mamusia mogła wyjechać, ale bez dzieci. Stalinowski system i pragnienie zobaczenia się z ojcem poddały mi myśl, żeby za wszelką cenę uciec z kraju.

Nadzieja zaświtała, kiedy zostałem powołany do służby czynnej w marynarce wojennej. Trafiłem do Ustki. Nigdy jednak nie wypływaliśmy za granicę, żeby można było tak, po prostu, odskoczyć. Później zacząłem szukać pracy na kutrach rybackich. Przeszedłem kurs przygotowawczy i zostałem przydzielony na kuter "Walery" w Kołobrzegu, w firmie "Barka".

Załogi, siedmioosobowe, penetrowane były przez kapusiów. Podsłuchiwali, co kto mówił, obserwowali, co robił. Człowiek łatwo mógł stracić pracę. Znalezienie ludzi myślących podobnie do mnie nie było takie łatwe. Trzeba było "sondować", przy kieliszku wódki, na spacerach nad morze, w parku, delikatnie wyczuć człowieka... Jeden z kolegów dowiedział się, że mam ojca w Kanadzie. Pewnego razu poszliśmy nad morze, zaczęliśmy dyskutować, a on mówi: - O Boże! Daj Boże, za morze... - A ja na to: - Może, daj Boże... Wyczuliśmy się. Mieliśmy ten sam cel.

Dwóch ludzi już wiedziało, czego chcą. Ale to było za mało. Musieliśmy mieć w załodze przewagę. Kolega namówił jeszcze jednego człowieka, ja w jakieś pół roku zwerbowałem innego, dogadaliśmy się jeszcze z kolejnym. Dwaj pracowali na lądzie, trzeci był na innym kutrze. Było nas już pięciu.

To było gdzieś na początku maja 1951 roku, w sobotę. Cała załoga zeszła z kutra, ale ja zostałem na pokładzie, żeby przygotować dla tych dwóch z lądu wejście na statek. Cały port był ogrodzony, przy bramie stała straż z bronią. Mieliśmy w jednym miejscu w żywopłocie wyciętą i zamaskowaną dziurę. Tamtędy wprowadziliśmy kolegów. Otworzyłem w siłowni zbiornik o pojemności dwóch metrów sześciennych. Nabrałem wtedy tylko pół zbiornika. W środku było takie denko na szesnaście śrub M16. Odkręciłem te śruby, wpuściłem ludzi do środka i założyłem z powrotem. Poszliśmy z kolegą na ostatnią zabawę. Byliśmy tam ze dwie godziny, troszkę sobie popiliśmy i wracamy na kuter. Mieliśmy wypłynąć między dwunastą a pierwszą. Zawsze wychodziliśmy z portu w nocy, załoga spała, tylko maszynista i szyper prowadzili statek. Po chwili wpadł do mojej kabiny kolega. Jeszcze dzisiaj czuję, jak mocno mnie ścisnął za nogę. - Mietek! Choć szybko, bo oni biją w zbiornik!

Wyskoczyłem do siłowni. Tamci byli u kresu sił. Nie mogli złapać powietrza. Mało brakowało, a by się udusili. Nie pomyślałem o dostępie do powietrza... Za pół godziny sygnał - wychodzimy w morze. I wyszliśmy. Bez nich.

Po tej nauczce odkręciłem śrubę na pokładzie od rury, którą nalewaliśmy wodę do zbiornika. Oprócz tego włożyłem jeszcze pod denko dwie zapałki, żeby do zbiornika dochodziło powietrze.

Gdzieś po dwóch tygodniach podeszliśmy do przystani na kontrolę. Przychodzi oficer, jak zwykle z dwoma szeregowcami. Kontrolują cały statek, szukają, a nie wolno było mieć ze sobą lepszego ubrania, tylko robocze, żadnych dokumentów poza książką rybacką, ani fotografii, ani listów. Przeszukali wszystko i poszli. Znowu przyszli i jeszcze raz kontrolują. Spociłem się ze strachu, dostałem dreszczy. Po dwóch godzinach nadszedł rozkaz z WOP-u: wracamy do portu. Musiał ktoś widzieć obcych wchodzących na statek, nie ma innego wytłumaczenia.

Zwątpiliśmy, czy będziemy jeszcze próbować. Zdecydowaliśmy się jednak 27 czerwca 1951 roku. Jeden z członków załogi uważany przez nas za takiego "z kontaktami", dostał telegram o śmierci matki. Otrzymał trzy dni wolnego. Pomocnikowi powiedzieliśmy, że wypłyniemy godzinę później niż to mieliśmy w planie.

Podpłynęliśmy w trzy kutry pod placówkę WOP-u i słyszymy: - Dzisiaj w morze nie pojedziecie. -Dlaczego? - Za mało was jest. W pięciu nie wolno, musi być najmniej sześciu...

My na to, że jeden dostał przepustkę na pogrzeb, a drugi nie przyszedł. Musimy płynąć bo mamy nałożone plany. Trzeba trafu, że w tym momencie zjawił się dyrektor "Barki" i włączył do dyskusji:

- Panie poruczniku, my mamy takie duże plany, leżymy na sto ton, musimy to nadrobić! Niech ich pan wypuści...

Wtedy dowódca opieczętował książkę i w morze. Upłynęliśmy kawał drogi, gdy wypuściłem ich ze zbiornika. Wyszliśmy wszyscy na rufę i padliśmy sobie w objęcia. Polały się łzy - ze szczęścia, a i z tego, że może już ostatni raz widzimy tę latarnię morską za nami.

Zobaczyliśmy szwedzki ląd, na ich wodach terytorialnych poczuliśmy się pewniej. Podeszliśmy do portu Singrishamn, wpłynęliśmy do basenu, dobijamy do brzegu. Przychodzi urzędnik portowy i pyta się po niemiecku, czego chcemy. - Chcemy postać - odpowiadamy. -A to zaczekajcie aż przyjdzie policja.

Za chwilę przyniósł nam koszyk z jedzeniem. Był chleb, kiełbasa, szynka... Potem zabrali nas wszystkich na komendę policji, gdzie każdego z osobna przesłuchali. Mieli nawet polskich tłumaczy. Przewieźli nas do obozu przejściowego w Landskronie. Po trzech tygodniach dostaliśmy azyl polityczny. Dotarliśmy następnie do małej miejscowości Morgongova, na północy Szwecji. Tam zostaliśmy zakwaterowani, każdy dostał pokój. Pokazali nam stołówkę i zawieźli do fabryki.

Z początku trzymaliśmy się wszyscy razem. Do kina razem, na zabawę razem, na przechadzki razem. Pamiętaliśmy stalinowską propagandę, zawsze się mówiło w Polsce, że na zachodzie jest źle, bezrobocie, ludzie giną na chodnikach, brak opieki społecznej..., a tymczasem zastaliśmy kontrast tego, czego nas nauczyli, co nam mówiono. Od razu zaczęliśmy oddychać wolnym powietrzem, po prostu. Może dla nas adaptacja była łatwiejsza, bo spaliliśmy za sobą mosty?

To był dopiero pierwszy etap mojej podróży, przystanek. Myślałem, że za pół roku, najpóźniej za dwa lata, wyemigruję do ojca. Tymczasem minęły trzy lata, przeniosłem się do większego miasta, do fabryki samochodów Scania. Tu poznałem swoją przyszłą żonę.

Z naszej załogi dwóch przeniosło się do Kanady, a trzej zostali w Szwecji. W 1959 roku dowiedziałem się, że mamusia wyjechała do ojca. Myślała, że tam zobaczy syna.

Miałem 34 lata i narzeczoną. Postanowiliśmy, że w poślubną podróż pojedziemy do Kanady, na spotkanie z moimi rodzicami. Niestety, mamy już nie zdążyłem zobaczyć. Wkrótce po przyjeździe do Kanady zginęła w wypadku samochodowym. Polecieliśmy z żoną do Kanady. To był wzruszający moment. Padliśmy sobie z ojcem w objęcia, nie powiedzieliśmy ani słowa. Później dopiero patrzymy na siebie - naprawdę widzimy się.

Gdybym był sam, pewnie zostałbym z ojcem. Ale dla żony oznaczało to życie od nowa. Zdecydowałem, że wracamy do Szwecji i nigdy później tego nie żałowałem.

Dziś zastanawiam się, co kieruje ludzkim życiem. To są czasem małe przypadki, okoliczności nadające życiu człowieka odpowiedni kierunek. Może miałem trochę więcej szczęścia od innych, a może trochę temu szczęściu pomogłem... Powiodło mi się, ale nie było dnia, żebym myślami nie był w kraju.

Pierwsze starania o wyjazd do Polski podjąłem w 1972 roku. Odmówiono mi wizy do kraju, ale namówiłem moją żonę żeby pojechała poznać moją rodzinę. W Polsce była przez tydzień. Pamiętam to było lato. Każdego dnia wychodziłem na plażę, spacerowałem i patrzyłem w stronę Polski.

Przyjazd do kraju, na początku lat dziewięćdziesiątych był dla mnie fantastycznym wydarzeniem. Tego się nie da opowiedzieć. Zobaczyć polski ląd, Hel... Chociaż jestem mężczyzną, przyznaję, że pociekły mi łzy, trudno się było powstrzymać. W Gdańsku tłum ludzi czekających z kwiatami, przyjęcie, powitania, ta ziemia, wszyscy mówią po polsku. Jedziemy przez Polskę, wszystko dla mnie nowe.. Zostawiłem ruiny, a tymczasem Polska bardzo się zmieniła.

Od tamtej pory byłem już w Polsce co najmniej czterdzieści razy. Nadrabiam te czasy, które straciłem. Najczęściej przyjeżdżam tutaj z transportami darów. Zaangażowałem się w pracę polityczną na rzecz wolnej Polski. Powiedziałem w Szwecji: słuchajcie, spróbujmy coś zrobić. To, co możemy. W 1981 roku założyliśmy Komitet Solidarności. Od tego czasu zaczęliśmy organizować transporty do kraju z darami. Po przemianach w Polsce w dalszym ciągu prowadzimy pracę charytatywną. Wysłaliśmy do tej pory osiemdziesiąt dużych transportów. W naszym komitecie jest wiele osób, ale większość z nich nie ma okazji przeżywać chwili przekazywania darów. Za tę pracę dla ludzi potrzebujących pomocy przychodzi czasem nagroda nie wiadomo skąd. Ludzie obdarzają nas taką dobrocią, że nie da się opisać, trzeba to samemu przeżyć.

Myślę, że myśmy dostali życie nie tylko po to, by dbać o siebie, o rodzinę, ale w miarę możliwości pomyśleć o tych ludziach, których skrzywdził los, którzy potrzebują pomocy, słowa, ciepła...

Relację Mieczysława Nycza opracował Tadeusz Rogoyski
 

Mieczysław Nycz
Relacje 


 






Dam Pracę (Värmdö )
Praca (Södertälje)
Praca od zaraz (Uddevalla)
firma sprzątającą poszukuje pracownika od zaraz (Sztokholm)
Dołącz do grona fachowców remontujących łazienki (Täby)
Pracownik återvinningscentral (Sztokholm)
Praca- sprzątanie (Tyresö )
Praca dla operatora koparki (Stockholm)
Więcej





Ugglegränd o jednej z najkrótszych uliczek w Sztokholmie.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Szwecja o smaku lukrecji czyli spotkanie w bibliotece Morenowej.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Kristineberg slott – piękny pałacyk z Kungsholmen.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji
Przygoda z malowaniem
Polka w Szwecji
Nowe szwedzkie słowa 2023 - nyord
Szwecjoblog - blog o Szwecji


Odwiedza nas 4 gości
oraz 0 użytkowników.


nie uczciwi pracodawcy
Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony