|
|
Odwiedzin |
37782548 |
|
|
Dziś |
2871 |
|
|
Piątek 19 kwietnia 2024 |
|
|
Tekst: Wojciech Lublinn
| 2/1998
|
Nieszczęścia mają różne oblicza. Nieszczęście nasze, o paradoksie, ma twarz mężczyzny, który swoim życiem niósł nam radość i otuchę, a przede wszystkim umacniał naszą wiarę w człowieka i tym samym w jego Stwórcę.
Jurek miał wiele znakomitych przymiotów serca i umysłu. Był silny i sprawny a spokój i opanowanie było dominującym rysem jego osobowości. Pogodny, z lekkim odcieniem autoironii, powszechnie lubiany i kochany. Skromny i nienarzucający się, był pożądanym gościem spotkań towarzyskich i hojnym a gościnnym gospodarzem. Miał łatwość w zaskarbianiu sobie przyjaciół i był otwarty na ich potrzeby. Na niego można było liczyć.
Gdy "Estonia" tonęła ratował ludzi. Wyciągał z okien położonego na burtę statku, a tym co byli na pokładzie rozdawał kamizelki ratunkowe. Gdy statek szedł na dno, Jurek znalazł się pod wodą z rozbitym ramieniem. Wtedy, chociaż sam ranny, uratował jednego rozbitka wciągając go do tratwy ratunkowej. Opowiadał potem: Nigdy nie czułem się tak samotny jak wtedy gdy "Estonia" leżała na burcie. Niebo było daleko a statek wył syreną jak umierające monstrum... Był najlepszym z ojców. Był najlepszym z mężów. Dbał o potrzeby swych najbliższych, zarówno materialne jaki i uczuciowe.
Żeglował. Był dobrym żeglarzem a jego jacht był zawsze wzorowo wytrymowany. Chciało się go mieć ze sobą zarówno na parogodzinnym rejsie na Mälaren jak i na dalekich wyprawach, które niestety nigdy nie wyszły poza sferę marzeń. Urodził się w Kowarach w 1951 roku. Był najstarszym ukochanym bratem i synem. Uczył się w szkole muzycznej w Jeleniej Górze w klasie śpiewu i fortepianu. W tym roku minęłaby 25 rocznica jego ślubu.
Wierzył. Niósł w sobie śmierć przez wiele miesięcy i wiedział o tym. Ani ręka ani głos nie zadrżały i pracował do ostatka. Śpiewał ciepłym ciemnym barytonem. Pracował w wielu krajach Europy, tak na lądzie jak i na morzu, wszędzie przyjmowany z uznaniem jako muzyk, jako kolega, jako człowiek. Grał na gitarze i saxofonie. Miał świetne wyczucie stylu zarówno jako interpretator jak i akompaniator. Nie oszczędzał się i dawał z siebie wszystko występując na estradzie muzycznej. Takim go znał prawie cały "polski Sztokholm".
Odszedł o szóstej rano we wtorek 21 kwietnia 1998 mając zaledwie 47 lat. Zostawił żonę i dwoje dzieci. Był dobrym, przyzwoitym człowiekiem.
Dlaczego właśnie On tak wcześnie musiał odejść w rejs, z którego się nie wraca?
Nikt z nas nie zna odpowiedzi. W klęsce, w nieszczęściu ludzkie serca mogą wzrosnąć a człowiek może stać się lepszy i nieść bliźnim swoją miłość, aż Stwórca wezwie go przed swój tron. On czuwa w swojej niezgłębionej mądrości nad każdym źdźbłem trawy i bez cienia wątpliwości nasz Jurek zajmuje teraz niepoślednie miejsce w ZAŁODZE, której KAPITANEM jest BÓG.
Wojciech Lublinn
(Zwrot o ZAŁODZE wynika stąd iż Jurek Florysiak był członkiem istniejącej w Sztokholmie grupy polskich żeglarzy noszącej właśnie taką nazwę. Grupie tej przewodzi kpt. Wojciech Lublinn. Redakcja.)
|
|
|
|
|
|
| Odwiedza nas 26 gości oraz 0 użytkowników. |
|
|