Odwiedzin 37783299
Dziś 69
Sobota 20 kwietnia 2024

 
 

Moje szwedzkie pół wieku - rozmowa z Zofią Stadfors

 
 

Tekst: Andrzej Szmilichowski

3/2002
 

Rozmowa z Zofią Stadfors Sztokholm, 3-12-01

Ur. 12 kwietnia 1917 roku w Zawierciu. Z domu Żak. Studiowała w Radomiu. Od 1938 roku do wybuchu wojny mieszkała w Warszawie. Po wydarzeniach wojennych opisanych obok, przyjeżdża w roku 1946 i wstępuje do Stowarzyszenia Kombatantów, SPK, w którym pełni później funkcję prezesa. Działa też czynnie w Radzie Uchodźstwa Polskiego. W roku 1988 mianowana Delegatem Rządu RP na Uchodźstwie na terenie Szwecji. Pełni tę funkcję aż do formalnego przekazania insygniów władzy RP na Zamku w Warszawie w roku 1991. Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi i Złotym Krzyżem Kombatanta, Złotą Odznaką SPK, Krzyżem Kawalerskim - przez Prezydenta RP na Uchodźstwie i Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta - nadanym przez Prezydenta RP w roku 1991.

Andrzej Szmilichowski:- Pani Zofio, należy Pani do odchodzącego pokolenia, którego pamięć spina jak klamrą dwie niepodległe Polski, przedzielone długimi latami komunizmu. Ile miała Pani lat, gdy opuściła Pani Polskę?

Zofia Stadfors:- Wyjechałam z Polski, z Warszawy, w 1939 roku, prawie dwa tygodnie po wybuchu wojny, kiedy Niemcy napadły na Polskę. Urodziłam się w 1917 roku, więc miałam dwadzieścia jeden lat.

Szmilichowski:- Czy przekraczała Pani już nową granicę polsko-rosyjską?

Stadfors:- Jeszcze nie. Wychowywałam się w Radomiu i ukończyłam tam gimnazjum, ale urodziłam się w Zawierciu. Do Warszawy ściągnął mnie mój ówczesny narzeczony, młody szwoleżer.

Szmilichowski:- Ogromnie romantycznie, młody szwoleżer ....

Standfors:- Tak, bardzo romantycznie. Niestety niedługo potem tragicznie zginął. W Warszawie pracowałam w kancelarii Związku Młodej Polski. Gdy wybuchła wojna, ministerstwa paliły swoje akta i rząd zorganizował specjalny pociąg ewakuacyjny do Brześcia nad Bugiem. I myśmy, moja przyjaciółka Halina i dwóch studentów poszukujących swoich oddziałów, w nim się znaleźli. W Brześciu przeżyłam moje pierwsze w życiu bombardowanie. Pociąg dalej nie szedł i w ten sposób rozpoczęła się moja wojenna tułaczka.

Szmilichowski:- Jak wyglądała dalsza podróż?

Stadfors:- To trudno nazwać podróżą. Ukrywaliśmy się w ciągu dnia w lasach, a nocami wynajmowaliśmy chłopa z furmanką. Mieliśmy jeszcze na szczęście pieniądze. Chciałyśmy się dostać do Słonimia, do rodziców Haliny, jej ojciec był tam lekarzem weterynarii. I tak podróżowaliśmy przez Polesie, to dziś Białoruś.

Szmilichowski:- Czy w Słonimiu zastaliście już armię czerwoną?

Stadfors:- Nie, jeszcze ich tam nie było. Przyjechaliśmy na kilka dni przed wkroczeniem sowietów. Jej ojciec, pamiętam, bardzo się bał, gdyż wokoło po wioskach, szczególnie tych biednych wioskach, było pełno komunistycznej hołoty. Krzyczeli – Jak tylko przyjdą nasi, to was wszystkich wyrżniemy! Dosłownie tak. W końcu ojciec Haliny – który był z pochodzenia Litwinem, nazywał się Petkunas, ale czuł się Polakiem, zapakował nas do samochodu i wywiózł na Litwę. Ja bardzo tego nie chciałam.

Szmilichowski:- Dlaczego?

Stadfors:- Panie Andrzeju, o ile Pan pamięta historię, stosunki polsko-litewskie były okropne! Dopiero w 1938 roku zostały nawiązane stosunki dyplomatyczne. Pamiętam jeszcze z czasów gimnazjalnych demonstrację, na której krzyczało się – Idziemy na Litwę! Tak jak – Na Zaolzie! W każdym razie Litwini nienawidzili nas. Wykorzystując pochodzenie pana Petkunasa przekroczyliśmy granicę litewską i tak dojechaliśmy do Kowna. Tam byłam świadkiem napadu sowietów na Litwę. Stali za Niemnem i widziałam ich czołgi. To było coś fantastycznego, zaraz po wejściu ich wojsk, dosłownie jednego dnia, z godziny na godzinę, wszystko znikło ze sklepowych półek! No i te zegarki!

Szmilichowski:- Pamiętam to z opowiadań moich wujów. Potrafili mieć przypiętych na przedramieniu i po pięć zegarków!

Stadfors:- No właśnie. Pamiętam także, że gdy już zegarków zabrakło, to nosili budziki zawieszone na sznurku na szyi! Potem pojechaliśmy do Szauli, pan Petkunas dostał tam pracę. Ja zaś zdecydowałam się wracać do Polski. Oczywiście przez zieloną granicę, innej możliwości nie było. Poznałam wtedy rodaka, który był kurierem i już wspólnie dotarliśmy do Łucka.

Szmilichowski:- Znam Łuck, byłem tam parę lat temu.

Stadfors:- Co Pan powie! Ale wtedy to jeszcze była Polska.

Szmilichowski:- Wołyń, zachodnia Ukraina.

Stadfors:- Ale już zajęty przez sowietów. Podróżowaliśmy pociągiem, strasznie się bałam, bo byli tam również sowieccy oficerowie. Wysiedliśmy w Równym, to było malutkie kresowe miasteczko, a potem na Bug, do granicy. To był koniec grudnia, ostra zima. Tam mnie sowieci złapali, przewieźli z powrotem do Łucka i zapakowali do więzienia. Co się stało z kurierem nie wiem. Warunki w więzieniu były paskudne. Po paru miesiącach wywieźli mnie – Zabieriś z wieszczami! do Kijowa. Tam przeszłam bardzo ciężkie, nocne przesłuchania, to już byli Ukraińcy.

Szmilichowski:- Czego od Pani chcieli? Jaki był cel tych przesłuchań.

Stadfors:- Jak to – jaki cel? Uważali mnie, panie Andrzeju, za strasznego szpiega! Złapali mnie przecież na granicy. W kijowskim więzieniu warunku były nieco lepsze, dostałyśmy nawet bieliznę. Była to męska bielizna, ale była! I tam zastał mnie wybuch wojny sowiecko-niemieckiej.

Szmilichowski:- Czyli rok 1941-szy.

Stadfors:- Tak. Czerwiec 1941-go roku. Wtedy też miało miejsce moje ostatnie przesłuchanie. Na biurku sledowatiela zauważyłam maskę gazową i mówię do niego: – Oooo! Już was przyjaciele napadli? On się na to wściekł i wrzasnął, że to nie żadna wojna a maniowry! Wtedy wpakowali mnie, byłam jedyną Polką, w środowisko inteligencji ukraińskiej, uwięziona była chyba połowa Kijowa! Sowieci sadzali za głupstwa, na przykład, że ktoś krytykował niskie racje chleba. Potem rozpoczął się następny etap mojej gehenny. Wsadzili nas do pociągu i to był “pociąg szpiegowski”, był na wagonie nawet taki napis. Nigdy nie zatrzymywaliśmy się na stacjach, tylko na bocznych torach.

Szmilichowski:- Czy dobrze się domyślam, że wieźli was na Sybir?

Stadfors:- Tego wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, ale oczywiście tak, na Sybir. Dokładniej mówiąc do Nowosybirska, gdzie był punkt zborny, stamtąd rozsyłali już do łagrów. To był prawdziwy koszmar! Ogromne upały, a karmiono nas malutkimi solonymi rybami, nazywały się kilki i kawałkiem czerstwego chleba. Zaś racja wody wynosiła pół kubka, pół kubka na dobę! I ta rozpacz, że nigdy już nie wrócimy. Gdy przekroczyliśmy Wołgę, dzień po dniu widziało się tylko step i step. Jechałyśmy dwa tygodnie, oczywiście w wagonach bydlęcych, wkrótce wybuchł tyfus, na szczęście mnie ominął. W Nowosybirsku zaczęła się nowa seria przesłuchań, wszystko apiać od początku! Pamiętam jak moje towarzyszki Ukrainki ostrzegały mnie – Ty uważaj! Ty się na nich patrzysz z taką nienawiścią, że może być z tobą żle! Wtedy nadeszła amnestia. Była wynikiem paktu Majski-Sikorski, o czym oczywiście wtedy nie wiedziałam. Wołają mnie i mówią swoje – Sabieriś z wieszczami! Jakie zaskoczenie! Dotychczas słyszałam jedynie – Polszy niet i nikagda nie budiet! Komendant przyjął mnie uprzejmie, ale zaraz pokazał na mapę i mówi, że nie może mnie wypuścić, bo jestem Niemką, Zawiercie leży w granicach Rzeszy Niemieckiej! Na szczęście to były jego żarty. Wypuścili mnie z rozkazem wyjazdu to Tomska i tam pozostania. Jedynym moim dokumentem był świstek papieru, że nazywam się Zofia Stanisławowna.

Szmilichowski:- A Pani nazwisko panieńskie?

Stadfors:- Żak. Jestem Żakówna z domu. Jako delegat Rządu używałam również tego nazwiska: Zofia Żak-Stadfors.

Szmilichowski:- A więc jest Pani w Tomsku.

Stadfors:- I od razu wpadłam w okropne towarzystwo. Była tam jakaś orkiestra polsko-żydowska i któraś z żon tych grajków zaproponowała, że zaraz znajdzie mi “jakiegoś faceta”!.... To był taki typ kobiety. Potem mnie okradła.

Szmilichowski:- Czy na Tomsku kończą się Pani syberyjskie losy?

Stadfors:- Tak. Po Tomsku już było wojsko.

Szmilichowski:- A więc Buzułuk, o ile dobrze pamiętam?

Stadfors:- Dobrze Pan pamięta. Jeszcze w Tomsku sprzedałam na targu piżamę i miałam na podróż. Miałam trochę więcej pieniędzy, ale zostałam w pociągu ze szczętem okradziona. Obóz leżał cztery kilometry od stacji. Nigdy tego nie zapomnę, szło się i szło, raptem w stepie, w środku Rosji, po tej strasznej poniewierce, zobaczyłam na budynku sztabu, powiewający i widoczny z daleka, nasz sztandar! Pamiętam, że uklękłam i się płakałam.

Szmilichowski:- Który to był rok?

Stadfors:- Ciągle jeszcze czterdziesty pierwszy.

Szmilichowski:- Do jakiej formacji Panią wcielono?

Stadfors:- Do saperów, ale jeszcze nie mieliśmy mundurów. A wie Pan, generał mi potem powiedział, że mój dowódca G. był szpiegiem.

Szmilichowski:- Sowieckim szpiegiem oczywiście.

Stadfors:- Jak inaczej! Myśmy doskonale zdawali sobie sprawę, że jesteśmy bardzo dokładnie obserwowani.

Szmilichowski:- Dalsza droga to już do Persji?

Stadfors:- Tak, ale nie od razu. Potem był Krasnowodzk i Kaspijskim Morzem do Pahlevi, to już była Persja. Później zorganizowana przez Anglików obowiązkowa dezynfekcja i autobusami do Teheranu. Tam obóz wojskowy pod namiotami i praca w “dwójce”, w wywiadzie, cenzurowałam żołnierskie listy. Ale w wojsku byłam tylko rok. Musiałam rzucić armię wychodząc za mąż za cudzoziemca, za Szweda.

Szmilichowski:- Tam w Persji znalazła Pani Szweda, za którego wyszła Pani za mąż! Filmowa historia.

Stadfors:- Moja koleżanka zaś wyszła za Duńczyka. Powiem Panu, że gdy przyjechałam do Szwecji, wszyscy byli równie zdumieni jak Pan. To wszystko nie było takie proste, musiałam wpierw dostać pozwolenie na zamążpójście. Ale Einar poczekał – pracował w Teheranie w szwedzkiej firmie, pobraliśmy się w 1942 roku. Wkrótce poznałam przedstawicieli dyplomacji różnych krajów. Za wyjątkiem Niemców, gdyż ich ambasada była już zamknięta, a zarządzali nią – Szwedzi. Miałam już obywatelstwo szwedzkie i pamiętam, że zbierałam wśród dyplomacji pieniądze na pomoc walczącej Warszawie. Potem popłynęłam szwedzkim statkiem handlowym do ojczyzny mego męża i tak zaczęło się moje szwedzkie życie.

Szmilichowski:- W Szwecji była Pani przez wiele lat aktywna politycznie.

Stadfors:- Pracowałam w organizacjach emigracyjnych. Jako delegat ze Sztokholmu jeździłam na zjazdy do Anglii, do Londynu. To była cała historia. Londyn mianował pana Patka przedstawicielem Rządu emigracyjnego na państwa bałtyckie. Po nim mianowano mnie delegatem Rządu na Szwecję. Nie chciałam przyjąć tego stanowiska, broniłam się. Próbowali również z panem Kobą, ale stanowczo odmówił. W końcu mnie namówili.

Szmilichowski:- Pani została delegatem Rządu po panu Patku?

Stadfors:- Został zdjęty z tego stanowiska. Bardzo go to bolało, bardzo.

Szmilichowski:- Pani Zofio, jaka jest pani sytuacja rodzinna?

Stadfors:- Mój mąż już nie żyje. Mam dwoje dzieci, córkę i syna. Córka wyszła za mąż za Polaka, mam od nich troje wnucząt. Pan Tadeusz Nowakowski zrobił kiedyś program radiowy zatytułowany – Trzy pokolenia. A więc ja, moja córka i wnuczka.

Szmilichowski:- Do niedawna jeszcze działała Pani bardzo aktywnie. Proszę trochę powiedzieć na ten temat.

Stadfors:- W rok po przyjeździe do Szwecji przystąpiłam się do Stowarzyszenia Kombatantów i, ale to dużo później, byłam przez dwie kadencje jego prezesem. Pamiętam gdy w 1955 roku odwiedził nas generał Anders, ufundowaliśmy wtedy sztandar S.K.P. Gdy zostałam delegatem Rządu, zrezygnowałam z funkcji prezesa.

Szmilichowski:- Była Pani delegatem Rządu, a więc pełniła Pani funkcję w pewnym sensie wyższą od ambasadorskiej.

Stadfors:- Tak, nawet czasami tytułowano mnie ministrem. Nie lubiłam tego.

Szmilichowski:- Pamiętam, że pan Patek pilnował, aby go tak tytułować.

Stadfors:- Nadzwyczajnie tego przestrzegał. Byłam także w Radzie Uchodźctwa Polskiego. Prezesem był wówczas Tadeusz Głowacki, miał wielki autorytet. Były niestety różne niesnaski i kłótnie, smutne to było, ale co tam wspominać. Dużo się zrobiło, ale można było zrobić więcej.

Szmilichowski:- Jak przyjęła Pani stan wojenny?

Stadfors:- To był dramatyczne chwile. W OPON-nie wszyscy byli zajęci wysyłaniem paczek.

Szmilichowski:- Jak Pani ocenia dziesięć lat niepodległości?

Stadfors:- Jestem strasznie zła, że tak wszystko spaskudzili! Choć nas rzeczywiście docenili. Prezydent Wałęsa przyznał nam wysokie odznaczenia państwowe. Krzyżem Komandorskim Odrodzenia Polski odznaczone zostały panie Lenkszewicz i Stadfors, oraz panowie Kurowski, Patek, Lisiński, Koba i Żaba.

Szmilichowski:- Była Pani uczestnikiem uroczystości przekazania prezydentowi Wałęsie insygniów państwowych, będących w posiadaniu Rządu na emigracji.

Stadfors:- Tak, byłam na tej uroczystości, jak także inni delegaci Rządu. Niestety społeczeństwo nie było tym faktem zainteresowane. Jestem rozczarowana tym co się w Polsce dzieje.

Szmilichowski:- Czy uważa Pani swoje życie za spełnione?

Stadfors:- Chyba tak. Jako społecznik mogłam pewnie zrobić więcej, choć to co zrobiłam to też sporo. Finansowo nie, nie dorobiliśmy się z mężem niczego znaczącego. Zaś jako Polka .... Panie Andrzeju, nie należy zapominać, że mieszkam w Szwecji pięćdziesiąt pięć lat. Czasami zastanawiam się czy jestem bardziej Polką czy Szwedką, weszłam głęboko w ich kulturę. Jednocześnie czuję się Polką z krwi i kości. Jest to nieunikniona w moim życiu dwutorowość.

Szmilichowski:- Dziękuję Pani za rozmowę.
 

Andrzej Szmilichowski
Relacje (3/2002)


 









MYCIE OKIEN (STOCKHOLM)
Sprzatanie minimum 50% lub 100% grafiki (Täby)
Praca (Värmdö )
Praca-sprzatanie (Täby)
Brukarstwo (Täby)
Praca dla ogólno budowlańca (Skåne)
BLACHARZ, LAKIERNIK (SKOGAS)
mechanik samochodowy (SKOGAS)
Więcej





Szwecja o smaku lukrecji czyli spotkanie w bibliotece Morenowej.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Kristineberg slott – piękny pałacyk z Kungsholmen.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Muzeum tramwajów w Malmköping.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji
Przygoda z malowaniem
Polka w Szwecji
Nowe szwedzkie słowa 2023 - nyord
Szwecjoblog - blog o Szwecji


Odwiedza nas 5 gości
oraz 1 użytkowników.


TEMU
Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony