Odwiedzin 38255566
Dziś 732
Sobota 5 października 2024

 
 

Wszędzie tam gdzie są Polacy jest dobra zabawa - wywiad z Kabaretem Paranienormalni

 
 

Rozmawiali: Michał Dzieciaszek, Monika Majewska

2015.04.27
 


Fot. Monika Majewska

Rozmawiamy z Kabaretem Paranienormalni o wrażeniach z pobytu w Szwecji, ulubionych skeczach oraz o tym co lubią robić najbardziej w czasie wolnym od występów.

Po intensywnym weekendzie, podczas którego Paranienormalni odwiedzili trzy miasta i dali łącznie pięć występów, rozmawiamy już na spokojnie w poniedziałkowe przedpołudnie w Göteborgu z członkami kabaretu: Robertem Motyką, Igorem Kwiatkowskim i Michałem Paszczykiem.

PoloniaInfo: To Wasze pierwsze występy w Szwecji. Odwiedziliście trzy miasta: Malmö, Sztokholm i Göteborg. Jakie są Wasze wrażenia?

Michał Paszczyk: Wszędzie tam, gdzie są Polacy, jest dobra zabawa. Do tej pory odwiedziliśmy nie tylko parę krajów, ale też kontynentów i zauważyliśmy, że Polacy wszędzie chcą się bawić. Tak samo było tutaj. Z tym że każdy kraj ma swoją delikatną specyfikę. Polacy mieszkający w różnych miejscach z troszkę innych rzeczy się śmieją i trochę inaczej reagują.

Pamiętasz momenty, w których tutejsza publiczność najżywiej reagowała?

Michał: Na pewno reagowała na szwedzkie słowa, które były wplatane z rzadka w występ, no i oczywiście na te wszystkie parodie mówienia po szwedzku. Igor mówi dużo po szwedzku, tylko nikt go nie rozumie... Nawet Szwed by go nie zrozumiał. (śmiech)

Zapamiętałem, że słowo „ut” było często używane. Skąd je wzięliście?

Michał: Tak naprawdę to z Norwegii... (śmiech)

Igor Kwiatkowski: Wiedzieliśmy, że to słowo też tu funkcjonuje. Zobaczyliśmy je na lotnisku i nas strasznie rozśmieszyło, bo w ogóle mnie – Polaka – bawi ten język bardzo, bo nic z niego nie rozumiem, dosłownie nic. Brzmi to jak gaworzące dziecko.

A jakieś inne słowa Was rozśmieszyły?

Michał: Przepuszczając mężczyznę ze skrzynką w drzwiach usłyszałem „tack” i myślałem, że nie usłyszałem „guten”, więc ja do niego „guten Tag” i poźniej, kiedy domyśliłem się, że to gafa, to „tack, tack, tack” – „zatakowałem”.


Z symbolem Göteborga - Posejdonem.
Fot. Michał Dzieciaszek


A wracając do pierwszych wrażeń?

Igor: Niestety w większości te miasta widzieliśmy tylko z samochodów i samolotów (wywiad był przeprowadzony przed późniejszym zwiedzaniem Göteborga – przyp. red).

Robert Motyka: Mamy prywatny odrzutowiec i nim się przemieszczamy w kraju, a jak jesteśmy poza jego granicami wynajmujemy albo śmigłowiec albo odrzutowiec. Oczywiście na koszt organizatora. (śmiech)

Coś Wam zdążyło wpaść w oko?

Igor: Ja mam wrażenie, że Europa jest taka mała, że czuję się wszędzie jak u siebie, jeszcze do tego spotykam tylu Polaków. Gramy dla Naszych, więc w jakimś sensie są to występy podobne do tych, które dajemy w Polsce, tylko śniadania i obiady jemy inne.

Michał: Ale jednak tutaj publiczność jest bardziej spragniona tej Polskości, polskiego humoru. Bardziej łakną tej strawy.

Robert: Rzeczywiście rozpoczynając spektakl wyczuwa się tęsknotę. To tak jak dziecko tęskni za ciocią, która mieszka w Ameryce i ma przyjechać...

Igor: ...a przyjechał wujek. (śmiech)

Robert: Więc to jest rzeczywiście wyczuwalne. No i te spotkania po spektaklach są inne. Jest trochę czasu żeby się spotkać, uścisnąć dłoń, pogadać, zrobić zdjęcie, podpisać koszulkę, ale przede wszystkim wyczuwa się chęć przebywania ze sobą nawzajem. To też jest bardzo przyjemne.

Igor: Na pewno fajne jest to, że tutejsi Polacy są na bieżąco z tym, co dzieje się w Polsce. Dla nas to ważne, bo do tego nawiązujemy. Wiecie na przykład, że Pascal Brodnicki prowadzi program kulinarny.

Michał: Czy na przykład „Dzień dobry TVN”. Wszystkie te programy Polacy tutaj znają, więc nie ma problemu z odczytaniem naszych intencji.


Igor jako Pascal Brodnicki. Fot. Michał Dzieciaszek

Robert: Ale staramy się konstruować nasz program kabaretowy tak, żeby był bardzo uniwersalny, to znaczy żeby nie bazował tylko na znajomości teraźniejszych wydarzeń. Myślę, że on się warzy w takim dobrym sosie i generuje pozytywną energię, którą odbierają widzowie. Myślę, że dzięki temu publiczność ma wrażenie – i to jest bardzo dobre wrażenie – że razem współtworzymy ten spektakl.

Ja prowadzę naszego Fanpage'a na Facebooku i właśnie często tam ludzie o tym piszą, że kreujemy fajną, pozytywną energię, która emanuje ze sceny i przenosi się na widownię.

Ludzie podpowiadają Wam pomysły na skecze?

Michał: A zdarzają się tacy. Czasami z tego korzystamy. Nawet jeśli nie bierzemy całej kromki chleba, to parę okruszków możemy ściągnąć.

Igor: Albo ktoś przypomina nam o jakimś skeczu. Na przykład skecz Biedronka Airlines, który powstał w bardzo dziwnych okolicznościach i nie do końca byliśmy z niego zadowoleni, a przynajmniej z jego fragmentów. I nagle się okazuje, że ktoś mówi: „Dlaczego tego nie zagraliście? To jest jeden z moich ulubionych skeczy!”. Co więcej, zdarzyła nam się historia...

Michał: Wracaliśmy niedawno ze Szkocji, kiedy po lądowaniu w Polsce z głośnika głos powiedział: „Dziękujemy za skorzystanie z linii lotniczych Biedronka Airlines”.

No właśnie, a dlaczego tego skeczu teraz nie zagraliście?

Michał: To już jest starszy skecz. Nie możemy ciągle grać starego materiału, skoro mamy nowy.

Robert: Czasem jest tak, jak tu w Göteborgu. Spotkaliśmy znajomą z Jeleniej Góry, z którą długo się nie widzieliśmy, kilka dobrych lat, i ona mówi: „Pamiętam jak zaczynaliście! Jak graliście u nas w klubie skecz Papieros. A dlaczego dzisiaj go nie zagraliście?”.


Pod göteborską operą. Fot. Michał Dzieciaszek

Całe mnóstwo jest tych skeczy, których już nie gramy. One są gdzieś w szufladzie, może czekają na drugie życie, może na 50-lecie kabaretu, ale też zdajemy sobie z tego sprawę, że ludzie idąc na nasz występ potrzebują nowości, które ich zaskoczą. Z domieszką klasyków oczywiście, więc zawsze jest Mariola.

Igor: Old Timer taki...

Michał: Tylko jest to Mariola w nowej odsłonie.

Robert: Nie mniej jednak jest to ta postać, którą ludzie już znają i na którą czekają, ale są też nowe rzeczy...

Igor: Nowy stand up, nowe wątki w pierwszej części naszego występu.

A czy wyobrażacie sobie zagrać koncert bez Marioli?

Igor: Próbowaliśmy... (śmiech)

Robert: Zrobiliśmy eksperyment na dużej imprezie kabaretowej w Katowicach w Spodku, gdzie postanowiliśmy, że nie zagramy Marioli, a zagramy coś innego. Później sprawdzaliśmy wpisy w internecie i spora część komentarzy była taka: „Jechaliśmy 300 km z rodziną, żeby zobaczyć Mariolę, a jej nie było... jesteśmy zawiedzeni...”. Chociaż nasz program był bardzo fajnie przyjęty, to mimo wszystko ludzie zauważyli, że nie było Marioli: „Co się dzieje?”, „Paranienormalni się kończą?!”, „Nie ma Marioli...”.


Mariolka. Fot. Michał Dzieciaszek

Chcielibyśmy, żeby publiczność, która przychodzi na nasze występy i lubi nasze poczucie humoru, nie zmęczyła się Mariolą, więc ona występuje teraz w formie bisowej. Jest to zupełnie nowa odsłona. Jestem bardzo zdziwiony, tak pozytywnie, że wychodząc z samym sweterkiem do zapowiedzi już jest jakaś reakcja.

Michał: Są takie oklaski dla sweterka, jakich my osobiście nigdy nie dostajemy. (śmiech)

Czy jest jakiś skecz, który najbardziej lubicie grać?

Robert: Myślę, że każdy z nas ma swoje typy... Ja uwielbiam być z Igorem w skeczu o Jacku Balcerzaku. Mam tam absolutnie trudną do dźwignięcia rolę – muszę pilnować wariata, którym jest Jacek Balcerzak. Zdaję sobie sprawę, że Igor wcielając się w postać, z tą szczęką i w tym kasku, jest na totalnym freestylu i to ja muszę pilnować tych wszystkich ważnych elementów, które są potrzebne, żeby ten skecz się nie rozsypał.

Igor: To jest taki facet stojący z latawcem. (śmiech)

Robert: Czasami się zdarza, że Igor potrafi mnie tak zgotować, że mi się wszystko w głowie totalnie rozsypuje i stajemy w takim martwym punkcie tego skeczu, że ja nie wiem co dalej...

Igor: I patrzysz na mnie tępym wzrokiem, pytając: „Co dalej?”. Jak ja tym bardziej nie wiem... (śmiech)

Robert: Więc jest to ogromne wyzwanie i fajna zabawa. Już wychodząc do tego skeczu, czuję takie fajne, pozytywne mrowienie, bo wiem, że czeka mnie 20 minut dobrej zabawy. Jacek Balcerzak to mój typ.

Igor: Ja lubię grać Jacka Balcerzaka chyba bardziej niż Mariolę. Mariola jest już parę lat, już się z nią wszyscy oswoiliśmy. Mariola już tak nie bawi jak kiedyś. W pierwszej części Mariolki same „kuwa” kobiece ruchy powodowały śmiech, dzisiaj już się wszyscy do nich przyzwyczaili.


Michał jako Dorota Wellman. Fot. Michał Dzieciaszek

Bardzo lubię też moment, w którym Michał wychodzi jako Dorota Wellman. To jest zabieg, który był już stosowany w kabarecie kilka lat temu... Ale on wychodzi, wystają mu takie delikatne pantofelki, ja się wtedy przebieram za Pascala i słyszę eksplozję śmiechu. To jest miłe.

Michał, a jaki jest Twój typ?

Michał: W zasadzie to ja lubię grać dziadka, bo ja jestem takim dziadem w środku... jestem złośliwym dziadygą. (śmiech)

Igor: Może powiedzmy to dyplomatycznie. My się tak śmiejemy i śmiemy twierdzić, że Michał ma w sobie tego dziada. I dlatego on jest tak wiarygodny w postaci dziadka.

Michał: Ja lubię czarny humor, lubię być złośliwy, a tutaj mogę sobie na scenie popuścić wodze fantazji i złośliwości, ponieważ temu dziadowi się wszystko wybacza i to mu pasuje. Złośliwość jest uszyta dla niego na miarę. To lubię.

Wracając do tego, że Robert musi trzymać w cuglach Balcerzaka zauważyłem, że improwizujecie, zaskakujecie siebie na wzajem.

Igor: Po tych kilku latach na scenie mamy tyle spokoju i luzu, że możemy sobie na to pozwolić. Co więcej, publiczność nawet jak kojarzy skecz, to jeszcze bardziej się bawi kiedy się pomylimy. Jak czegoś zapomnimy, to ktoś nam podrzuci fragment. Fajnie.

Czy zdarza się, że specjalnie przygotowujecie sobie coś, żeby zaskoczyć partnera na scenie?

Robert: Ja zauważyłem, że Igor ostatnio – i to mu się z wiekiem zrobiło, kiedyś się bardziej pilnował – próbuje różnych wątków. Na przykład w części standupowej, która jest bardzo istotna, ponieważ rozgrzewamy wtedy publiczność, zapoznajemy się z nią, mamy ustalone pewne rzeczy – a on nigdy nie korzysta z tych ustaleń... Ostatnio stało się to regułą. Kiedy pytam: „Ale czemu powiedziałeś tak, a nie inaczej? Przecież się umawialiśmy, że idziemy w „tę” stronę, korzystamy z takich czy innych zabiegów...”. Wtedy słyszę: „Wiesz... ale ja chciałem spróbować innej wersji”. (śmiech)

Michał: Ale dlaczego nikt o niej nie wiedział, tylko Ty?!?

Robert: Po prostu on sprawdza nowe warianty nie informując o tym pozostałych kolegów... (śmiech)

Igor: Ale to się nie zawsze sprawdza...

Robert: Ale też bez próbowania nie ma efektu... Taki przykład, o którym zawsze mówię, czyli skecz o Jacku Balcerzaku. Nigdy nie został zapisany, nie mamy go w formie elektronicznej ani papierowej. To jest skecz, który powstał na scenie. Każde zdanie zostało wymyślone podczas trwania spektaklu i dorzucaliśmy kolejne i kolejne zdania. Balcerzak trwa teraz około 20 minut.


Dr Prozak i Jacek Balcerzak. Fot. Piotr Korytowski

Igor: Co gorsza, musimy go skracać. No dobra, to co wywalamy?

Michał: Nooo... to jest za fajne... To bardzo śmieszne... Tego nie można, bo jest logiczne... No i zostaje krótszy o 30 sekund. (śmiech)

A skąd tak w ogóle czerpiecie inspirację do skeczy?

Igor: Tak jak wszyscy, z życia, tylko staramy się, żeby w tych naszych skeczach było jak najwięcej nas. To znaczy takiego naszego subiektywnego spojrzenia na dany temat. Albo czasem budujemy to wokół jakichś wymyślonych postaci, tych postaci jest już kilka. Każdy z nas się wygłupia. Robert ma postać, która nas śmieszy i bawi, ale w kabarecie się nie sprawdza. Ja mam pewnego złośliwego kierownika, który też na scenie byłby zbyt mocną postacią. Michał ma dziada, no ale akurat dziad przebił się na scenę.

Macie znaczy się swoje postacie poza sceną?

Igor: Tak! Koledzy się tu teraz upierają, bo rozśmieszam ich czasem pewną babcią. Chciałbym żebyśmy zrobili skecz, w którym główną bohaterką będzie ta babcia. Myślę, że to zrobimy.

Michał: Znaczy ten skecz jest już tak naprawdę napisany, tylko czeka, żeby...

Igor: ...babcia się nauczyła tekstu. (śmiech) Dobrze, to ja się skontaktuję z babcią i przekażę.


Stand up Igora i Roberta. Fot. Michał Dzieciaszek

Wolnego czasu macie, jak się domyślam, mało, ale powiedzcie, co lubicie robić w wolnych chwilach?

Igor: Nadrabiamy na pewno zaległości rodzicielskie. Lubię przebywać w domu. Bardzo lubię gotować, to mnie bardzo relaksuje. Przyjemność sprawia mi również chodzenie na siłownię.

Michał: I patrzenie jak ci wszyscy ludzie ćwiczą. (śmiech)

Igor: Nie no ja bardzo sumiennie ćwiczę i później z czystym sumieniem o godzinie 21.00 przyrządzam sobie przepyszną kolację z jednej z moich książek kucharskich.

Michał: Pod tytułem „Jak tłusto żreć”. (znowu śmiech)

Igor: Wtedy czuję, że bilans się zgadza. Wiec dla mnie najważniejsze są rodzina, kuchnia i siłownia.

Michał: To u mnie bardzo podobnie. Od jakiegoś czasu bardzo lubię mój dom. Mam już ośmiomiesięczną córeczkę, a teraz jeszcze synka w drodze... i bardzo lubię spędzać czas w domu. Kompletnie nie rozumiem mojej Marty, która mówi: „Chodźmy, wyjdźmy gdzieś”. (śmiech) Ja cały czas gdzieś wychodzę!

Z kultury fizycznej to lubię bardzo chodzić na basen. Nie wiem dlaczego siłownia mnie nudzi, a nie nudzi mnie pływanie od brzegu do brzegu przez godzinę. Dopóki nie złapałem kontuzji w kolanie, to jeszcze stukałem w tenisa. Chciałbym jak najszybciej do tego wrócić, zwłaszcza że Robert bardzo mocno poszedł do przodu w tenisie i nie wiem, czy będę dla niego dobrym partnerem do rozgrywek, bo jeździmy razem nad morze i zatrzymujemy się w takim kurorcie, gdzie jest kort tenisowy i zazwyczaj sobie w te piłeczki stukamy.

Igor: Ja będę podawał te piłki. To jest też bardzo ważna funkcja. (śmiech)


Fot. Michał Dzieciaszek

Robert: Ja zawsze ubolewam, że nasze przerwy między występami są takie krótkie, bo 3 dni to jest jednak za mało, żeby nadrobić te wszystkie sytuacje, które przepadły, czyli na przykład pójść z dziećmi do kina, na basen, pizzę, plac zabaw, żeby odpocząć, zregenerować się, zapomnieć na chwilę o pracy. Czasu jest zdecydowanie za mało. Mówię o odpoczynku między występami. Ale bardzo się cieszę, że mamy taki zawód, że możemy w różnych momentach fundować sobie na przykład jakiś urlop i wtedy rzeczywiście na dwa czy trzy tygodnie odpoczywamy od siebie.

Zazwyczaj gracie od czwartku do niedzieli, czy różnie to wypada?

Michał: Zazwyczaj w weekendy jest 90 procent obłożenia.

Igor: Wtedy kiedy inni odpoczywają, my pracujemy...

Michał: Pracujemy na ich odpoczynek, relaks. Często się zdarza, że trasa trwa od czwartku do niedzieli i potem mamy trzy dni wolnego, ale czasami wyjeżdżamy na dłużej jak na przykład przy produkcji Paranienormalni Tonight, gdzie pracujemy przez cały tydzień. Potrafimy siedzieć w hotelu w Warszawie i tam snuć plany, a później przekuwać je na sceniczne historie już w programie.

Obchodzicie 10 lat na scenie, ale odnoszę wrażenie, że Wasza praca nadal Was bawi, że to nie jest dla Was jedynie praca zarobkowa...

Igor: Bawi, bawi! To jest straszna frajda. Byliśmy od samego początku wielkimi fanami kabaretów, mieliśmy swoich idoli: Marcina Dańca, kabaret Potem, kabaret Hrabi, Laskowika. Uwielbialiśmy się śmiać, oglądać, naśladować tych wszystkich naszych idoli i jakoś się to tak płynni w naszym życiu. No fakt, że po drodze wykonywaliśmy jeszcze inne zawody, ale jednak zaraziliśmy się na tej scenie i sprawia nam to przyjemność. Nawet jeśli czasami czujemy zmęczenie, to 500 osób, które śmieje się z dowcipu, daje taką energię, że o wszystkim zapominamy.


Z publicznością. Fot. Zbigniew Kozak

Michał: To jest fajne, że pracujemy w zawodzie, który lubimy i jeszcze możemy utrzymać nasze rodziny. Jest to bardzo przyjemne połączenie.

A wracając jeszcze na koniec do Szwecji. Z czym kojarzy Wam się ten kraj?

Michał: Ikea!

Robert: Mnie się kojarzyła z Potopem...

To tak pozytywnie... (śmiech)

Robert: Bardzo pozytywnie... (śmiech)

Michał: Tutaj w Szwecji, to jest trochę nasz drugi dom... bo tyle naszych dzieł sztuki z XVII wieku zostało „pożyczonych”. (śmiech)

Ale dzięki temu ocalały! Czujecie chyba jakąś wdzięczność wobec Szwedów za to, że je przechowali?

Igor: Bardzo dużą! (śmiech)

Michał: Ale wydaje nam się, że szwedzki naród jest taki spokojny... Tak się kręcą po tych ulicach, nie za bardzo wiedzą co ze sobą robić, ale wcale się tym nie martwią... taki mają luz.

Igor: Być może wydam się ignorantem, ale tak naprawdę Szwecja kojarzyła mi się z dużą ilością rowerów, budynkami z cegły, spokojem i ciszą, kaczkami na jeziorze...

Coś Was śmieszy w Szwecji?

Michał: Przede wszystkim język... Język jest prześmieszny i nie wiem, czy nie jest śmieszniejszy niż czeski. W czeskim przynajmniej coś można zrozumieć.


Fot. Michał Dzieciaszek

Robert: Szwecja jest oddalona od Polski o „godzinkę z hakiem”, więc kultura, architektura i infrastruktura są bardzo podobne. Jesteśmy w Europie. Oprócz języka, który wydaje nam się trochę egzotyczny, niewiele rzeczy zaskakuje. Wszędzie jest porządek, bardzo czyste ulice.

Igor: To nas zszokowało! (śmiech)

Powiedzcie, teraz jak już raz tu wystąpiliście, wrócicie?

Michał: Zaprosicie??? (śmiech)

Igor: Wrócimy, wrócimy. Wiele ciepłych słów padło z ust publiczności, zapraszali. W zasadzie powiedzieliśmy, że za rok wrócimy, a w odpowiedzi usłyszeliśmy: „Jak to za rok? Szybciej wracajcie!”.

Michał: To jest bardzo miłe, że jeszcze nie wyjechaliśmy, a już publiczność chce, żebyśmy wracali. Z chęcią wrócimy z powrotem do Szwecji!

Robert, a Ty wrócisz? Nic nie mówisz jakoś...

Robert: No tak... jak koledzy przyjadą to ja też. (śmiech)

To czekamy w takim razie niecierpliwie na Waszą kolejną wizytę. Bardzo dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów.

***




Paranienormalni w Göteborgu
PoloniaInfo (2015.04.26)


 

Rozmawiali: Michał Dzieciaszek, Monika Majewska
PoloniaInfo (2015.04.27)




Artykuły w temacie

  Paranienormalni w Szwecji
     Paranienormalni w Göteborgu - relacja
     Paranienormalni w Malmö - relacja
     Paranienormalni w Sztokholmie - relacja
 






Personal assistant - Södertälje (Södertälje)
Praca w firmie sprzątającej (Sztokholm)
تصميم ويب (أوبلاندسفيسبي)
Poszukujemy personelu sprzątającego (Stockholm)
Pracownika/kierowca do firmy budowlanej. (Haninge)
Dodatkowa praca sprzątanie (Stockholm )
Praca dla hydraulika (Stockholm )
Praca (Stockholm )
Więcej





Dobry Polak na emigracji czyli Polacy wcale nie są tacy źli.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Pryssgränd uliczka Mikaela Blomkvist
Agnes na szwedzkiej ziemi
Engelbrektskyrka – sztokholmska perła narodowego romantyzmu.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Wielojęzycznośc czterolatki - podsumowanie
Polska Mama Za Granicą
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji
Przygoda z malowaniem
Polka w Szwecji


Odwiedza nas 7 gości
oraz 0 użytkowników.


W imie Boga ?
Teraz nadszedl czas usmiechnietej Polski
Moze nastepny pomnik glupoty ?
Internet z amerykanami plus o smierci
Dzień bobry państwu
Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony