 Fot. Krzysztof "Marian" Marianiuk
W niedzielę 15 lutego w sztokholmskim Boulevardsteatern mieliśmy okazję zobaczyć przedstawienie „Filozofia po góralsku” księdza Tischnera. Organizatorem tego kulturalnego wydarzenia była oczywiście Agencja Pol-Art, która w ostatnich latach stała się rozpoznawalnym i bardzo prężnym inicjatorem polskich teatralnych „eventów” w Sztokholmie.
Muszę przyznać, że panie z Agencji Pol-Art trafiają w dziesiątkę z każdym przedstawieniem. Wybory padają z reguły na repertuar lekki, lecz teksty i aktorstwo są zawsze z najwyższej półki komediowej, w wydaniu świetnych polskich teatrów.





Tematyka przedstawienia według tekstów filozofa (księdza) Tischnera różniła się jednak od dotychczasowych. „Filozofia po góralsku” jest radosna, okraszona nawet grubszym dowcipem, zaczerpniętym z ludowości góralszczyzny, lekko przyswajalna. Pod lekkością ukrywa jednak głębsze sensy, zarówno filozoficzne, jak i transcendentalne. Bo koniec końców mówi o docieraniu myślą do Boga w radościach i smutkach dnia powszedniego. Tu akurat dnia powszedniego Górali. Taki jest duch góralskiej gawędy filozoficznej Tischnera.
 Fot. Krzysztof "Marian" Marianiuk
Opracowań teatralnych tych tekstów było kilka. Przedstawienie, które mieliśmy przyjemność oglądać w Sztokholmie w reżyserii Wiesława Komasy i Ireny Jun, doskonale tego ducha oddaje. Komasa i Jun są jednocześnie aktorami. Grają starą góralską parę, dziada i babę, bacę i gaździnę, stare zgrane małżeństwo, przekomarzające się, zażywne.
Księdza Tischnera nie trzeba przedstawiać, dużo się o nim mówiło za życia i po śmierci. On sam też opowiadał o swojej filozofii, o wychodzeniu do człowieka, o roli księdza. Mnie zawsze uderzało, że najpierw podkreślał swoje człowieczeństwo. Pisał, najpierw jestem człowiekiem, później filozofem, a na końcu księdzem. Można by dodać - a jesce na ostatku górolem - parafrazując język „Filozofii po góralsku”.
 Fot. Krzysztof "Marian" Marianiuk
Przedstawienie Jun i Komasy jest właśnie takie. Ludzkie, filozoficzne, dotykające w kilku miejscach w sposób muzyczny i poetyczny transcendencji. Baca Wawrzek Chowaniec z Łopusznej to alter ego Tischnera. Mądry doświadczeniem i mędrkujący nad życiem, oglądający różne strony egzystencji poprzez greckie doktryny filozoficzne od presokratyjskich do Platona i Arystotelesa.
Tischner ustami bacy układa swoistą baśń góralską, gdzie Tales to Stasek Nędza z Pardałowki, Sokrates to Jędruś Kudasik z babą swoją Ksantypą, co wziął się do naprawiania rozumu. Anegdoty z życia baców, ich mędrkowanie ilustruje całą myśl klasycznej greckiej filozofii. I odwrotnie. W przedstawieniu myśl ta opowiedziana jest teatralnie, miejscami odegrana. Na przykład Platońska metafora jaskini przeniesiona u Komasy/Jun do tatrzańskiej jaskini, odegrana została jako teatr cieni.
 Fot. Krzysztof "Marian" Marianiuk
Przedstawienie ciepłe, ludzkie dzięki świetnej kreacji Komasy i Jun. Prosta scenografia oddaje słowu pole do popisu. Bo słowo też jest tu bohaterem. Słowo dowcipne, mądre i gwarowe. Ogromne drewniane wrota góralskiej chaty to jedyny, dominujący element scenografii. Jak powiedziała przedstawicielka PolArt-u Joanna Janasz w prezentacji przedstawienia: „oryginalna kopia z Muzeum Góralszczyzny w Zakopanem”.
Inne drobne elementy scenografii to góralskie sksypecki w tle, kilka nawiązań do góralskiej cepeliady, jurna para młodych górali odtańcowująca ludowy taniec, drewniane koło z wyrżniętym na zrębie napisem „Pamiątka z Zakopanego”, biały Miś, z jakim większość z nas ma zdjęcie pamiątkowe spod samiutkich Tater.
 Fot. Krzysztof "Marian" Marianiuk
Biały Miś, zapowiedziany przez panią Joannę jako sztokholmska niespodzianka przedstawienia, został uroczo odegrany. Dopiero przy owacjach Miś zdjął swój wielki, biały łeb i pod nim większość z nas rozpoznała ekscentrycznego przedstawiciela vintage generation, lokalnego dandy teatralnego, Piotra Owsianego.
Czytałam w którejś z warszawskich recenzji z przedstawienia Jun i Komasy, że ta góralska muzyka czy cepeliowskie gadżety, Biały Miś, oscypek, którym gaździna częstuje publiczność, to niepotrzebne elementy, jakby twórcy nie chcieli zawierzyć nośności samego tekstu Tischnera. Ja uważam, że to właśnie te drobne atrybuty potęgują ludzki, antropologiczny wymiar przedstawienia, a nawet teatru jako dialogu. Czyli tych myśli, którymi przesycona jest filozofia Tischnera.
Świetny teatr, bardzo ciepły wybór na zimowy, sztokholmski wieczór.
|