Odwiedzin 38456083
Dziś 1090
Piątek 13 grudnia 2024

 
 

Jestem szczęśliwy i spełniony - wywiad z Ryszardem Rynkowskim

 
 

Rozmawiała: Dana Platter
Foto: Bogusław "Bobo" Rawiński, Katarzyna Śliwa

2008.12.17
 


Fot. Bogusław "Bobo" Rawiński

Dzięki staraniom Agencji PolArt 22 listopada wystąpił w Sztokholmie ulubieniec polskiej publiczności Ryszard Rynkowski. Oto wywiad, jaki przeprowadziłam z artystą po koncercie.

Dana Platter: Jak się Pan czuje po występie, niech mi Pan powie...

Ryszard Rynkowski: Bardzo dobrze się czuję. Bardzo się cieszę, że spotkałem się z taką życzliwą publicznością, ciepłą i bardzo kontaktową. To ogromnie ośmiela. A to jest ważne w moim przypadku, ponieważ pomimo wielu lat kontaktów z publicznością, zawsze odczuwam tremę przed koncertem, szczególnie w miejscach, w których jestem po raz pierwszy.





Zobacz fotorelację z koncertu!!!
Ponad 30 zdjęć!



Zawsze są ważne te pierwsze momenty, kiedy zaczynam czuć pod skórą, że to są właśnie ci ludzie, którzy mnie chcą, że mogę sobie pozwolić, że nie muszę się bać, że mogę się rozwinąć, że nie muszę się spinać. Dzisiaj tak właśnie było i dlatego ten koncert trwał tak długo i miał taką bardzo swobodną atmosferę, bo czułem, że ci ludzie są na tyle przyjacielscy i na tyle życzliwi, że mogę sobie pozwolić na wiele dygresji.

Czyli już w pierwszych chwilach kontaktu wyczuwa Pan, jaką ma Pan publiczność, czy tak?

Tak. To jest taki sygnał czy mogę sobie pozwolić na coś czy nie.


Fot. Bogusław "Bobo" Rawiński

Czy jest jakaś różnica między publicznością w Polsce, a publicznością polonijną?

Tak, oczywiście. To bywa różnie, to jest związane ze środowiskiem i z miejscem, gdzie się występuje. Czasami jest tak, że ludzie przychodzą i chcą tylko słuchać albo chcą mieć tylko zabawę. Czuję po reakcjach, że np. tutaj, kiedy jestem sam, nie mam zespołu, mogę sobie repertuar zmieniać, mogę sobie dowolnie zagrać, co chcę. Czuję, czy ludzie równie wrażliwie odbierają ballady z tekstem, gdzie trzeba raczej słuchać i wchodzić w tekst niż bawić się przy muzyce. Mogę wtedy sobie albo pozwolić zaśpiewać więcej ballad lub utworów refleksyjnych czy też wprowadzić, niestety, aspekt bardziej zabawowy żeby podkręcić temperaturę.

Czasami na tzw. otwarte koncerty, które organizują miasta na „Dni miast” lub redakcje wielkich rozgłośni, takich jak radio RMF, Zetka czy Lato z Radiem, przychodzi wielka publiczność. Są to koncerty darmowe, a więc często całe miasto przychodzi i kiedy się spojrzy na trzydziestotysięczny tłum, to robi duże wrażenie.

Aż tak wielka publiczność przychodzi?

O tak. Największą ilość ludzi, jaką miałem na moim koncercie, to wg danych policyjnych siedemdziesiąt cztery tysiące osób na Skwerze Kościuszki w Gdyni w 2001 roku. Kiedy są całodzienne koncerty i ja jestem jednym z wykonawców, reakcja tych ludzi jest różna. To są ludzie, którzy nie przychodzą na danego wykonawcę, tylko na cały dzień. Czasami są po paru piwach, więc różnie to bywa. Ma to więc swoje zalety i słabości.


Fot. Bogusław "Bobo" Rawiński

Najlepsze są takie spotkania, kiedy wiadomo, że każdy z widzów czy słuchaczy zainwestował pieniądze w koncert określonego wykonawcy. To jest powód, żeby myśleć, że ci ludzie przyszli dla mnie, żeby mnie zobaczyć i posłuchać. Teraz tylko kwestia zorientować się kim są, po to są moje pierwsze utwory i odzywki.

Widzę, że Pan różnicuje publiczność. Czy Pan na koncertach w Polsce również dużo mówi czy raczej więcej śpiewa?

Ja nie jestem ani mówcą, ani artystą kabaretowym. Moje luźne dygresje, np. na temat współpracy z Jackiem, to sobie na poczekaniu wymyślam.

Jak Pan się orientuje, że publiczność nie chce, żeby Pan mówił, tylko żeby Pan więcej śpiewał?

Widzę to po reakcjach. Jeśli np. to, co powinno być śmieszne, nie śmieszy i reakcji nie ma. Wtedy więcej śpiewam.

Czyli to jest wszystko żywe, zmienne, zależy od publiczności. A tutaj w Sztokholmie to jest przyjmowane, prawda?

W Sztokholmie od razu widziałem, że mogę sobie pozwolić na przeszło dwie godziny bez przerwy, że ludzie chętnie słuchają i mego gadania, i śpiewania. Wprowadzam też elementy zabawowe, jak wspólne śpiewanie.

Cały czas interakcja?

To jest to cudo właśnie.


Fot. Bogusław "Bobo" Rawiński

Tego chyba na dużych koncertach nie ma?

Duże koncerty mają zupełnie inną specyfikę. Wtedy można sobie pozwolić na cieniowanie, ale nie na gadulstwo.

Cieniowanie? Co Pan ma na myśli?

Gradację nastroju. Na dużych koncertach występuję tylko ze swoim dwunastoosobowym zespołem i wtedy gram blok bardzo mocno, a później gram balladę, resztę mówię.

Brakowało mi zespołu na scenie. Miał Pan muzykę z taśmy w tle, ale to oczywiście nie jest to samo co żywi muzycy. A Pan jak woli, z zespołem czy bez?

Wolę występować z zespołem, ale to są zbyt duże koszty żeby ich tu sprowadzić.

Domyślam się. Czy Pan wie, że śpiewa Pan podobnie jak Eros Ramazzotti?

To straszna wiadomość dla mnie, bo ja gościa bardzo nie lubię.

Oj przepraszam! Nie wiedziałam! Przecież to artysta o międzynarodowej sławie! Pocieszę Pana, że nie cały czas Pan tak brzmi; to było w którejś piosence, kiedy pomyślałam sobie: kogo mi przypomina ten ton? Czy Eros Ramazzotti jednak Pana nie zainspirował? A może to Pan zainspirował jego?

Nie, ani ja jego, ani on mnie. Nie lubię go, bo on ma taką specyficzną, nosową barwę głosu. Ja takiej barwy nie lubię. Ale to nie ma żadnego znaczenia.


Fot. Bogusław "Bobo" Rawiński

Ja bardzo przepraszam...

Ależ Pani mnie wcale nie obraziła.

No jak Pan powiedział, że to straszna wiadomość, to ja opadłam w środku... Myślałam, że będzie Pan uszczęśliwiony... Czy ktoś już Panu to powiedział?

Nie, Pani pierwsza. Mnie w Polsce porównywano z Joe Cockerem, ale nie z Ramazzottim.

Powiem Panu, że podziwiam Pańskie panowanie nad publicznością. Z ręki Panu jedzą!

Sami sobie na to zasłużyli. Pozwolili mi panować, więc panowałem. Gdyby byli ostrzejsi w reakcjach, to bym spasował...

Jaki Pan jest wyczulony!

Słucham ludzi. Pracuję dla nich przecież. Kiedyś pytali mnie dziennikarze, co jest najbardziej ciekawego w pracy na scenie. Odpowiedziałem, że nie to, że się zaśpiewa przebój i wszyscy podskakują i tłum faluje, tylko to, że kiedy się zaśpiewa balladę, to po ostatnim akordzie jest chwila ciszy. I dopiero później brawa. To ja wtedy wiem, że ci ludzie są ze mną i słuchają wtedy dokładnie tego, co im mówię. I to jest największe podziękowanie.

Czy jest Pan zmęczony po koncercie?

Nie.

Niech mi Pan powie czy publiczność daje Panu energię, czy zabiera?

To jest zawsze pewnego rodzaju stres i adrenalina skacze. W Polsce po koncercie zaraz wracam do domu, ponieważ hotel przestał być dla mnie miejscem wypoczynku, a muszę gdzieś odreagować.


Fot. Katarzyna Śliwa

A gdzie Pan w Polsce mieszka?

Ja mieszkam pod Brodnicą na wsi. Województwo kujawsko-pomorskie.

Pan współpracuje z Jackiem Cyganem. Jak pracujecie panowie: czy pan Jacek pisze tekst, a Pan komponuje do niego muzykę, czy też odwrotnie – pan Jacek pisze tekst do Pańskiej muzyki?

Współpracujemy ze sobą osiemnaście lat. Generalnie Jacek pisze tekst do mojej muzyki. Na początku rozmawialiśmy o tematach, a teraz Jacek zna mnie tak dobrze, że wyczuwa moje intencje muzyczne i sam pisze tekst do mojego tematu muzycznego. Nie musimy nawet rozmawiać.

Ale chodzi mi o tekst. Czy Pan mu rzuca jakąś ideę o czym ma być piosenka, czy Pan daje tylko wersję muzyczną? Niektóre teksty są bowiem filozoficzne, o czasie, o wartościach, o darach losu – czyja to idea?

Ja jestem zafascynowany Stevie Wonderem, który ma np. taki tekst (w wolnym tłumaczeniu) „Czy pamiętasz, kiedy ostatnio swemu ojcu i matce powiedziałeś coś miłego? Czy swemu bratu lub siostrze powiedziałeś te wspaniałe, tajemnicze słowa „I love you”. Ta piosenka mnie bardzo wzruszyła. Zresztą Wonder zawsze mnie wzrusza swoimi tekstami, interpretacją i muzyką. Wywarł na mnie ogromny wpływ. Pozazdrościłem mu i też chciałem mieć piosenkę o takim przekazie i powiedziałem Jackowi o co mi chodzi. Jacek napisał wówczas piosenkę „Ten sam klucz”.

Dobrze. A czy Pan występował gdzieś za granicą?

Koncertowałem na całym świecie tam, gdzie są Polacy.


Fot. Katarzyna Śliwa

Jakie ma Pan odczucia jeśli chodzi o odbiór w poszczególnych krajach – co Polacy za granicą łapią, a czego nie, jakie dowcipy lub sytuacje?

To wszystko zależy o czym się mówi. Nie mówię o aktualnych rzeczach, które jeszcze nie dotarły np. do Australii pomimo, że jesteśmy globalną wioską.

Widziałam, że jak Pan nawiązał do PRL-tu, to większość publiczności wiedziała, o co chodzi.

Każda emigracja z lat 60-tych i 70-tych wie, co to był PRL.

Czy zdążył Pan obejrzeć Sztokholm?

Dzisiaj zrobiliśmy objazd samochodowy, obejrzałem parę widokowych miejsc, ale głównie koncentrowałem się na zakupach dla syna. Jutro mamy cały dzień na zwiedzanie.

Jakie wrażenie robi na Panu miasto? Czy Pan w Sztokholmie jest pierwszy raz?

Jak najlepsze. W Sztokholmie byłem na początku lat 90-tych z Danutą Błażejczyk. To był początek mojej kariery i śpiewałem pięć czy sześć piosenek. Byłem bardzo wystraszony.

Kariera widzę, idzie prosto do góry!

Kariera nie idzie już do góry, bo nie ma już gdzie iść. Mam 57 lat, więc już wyżej nie zajdę.

Usadowił się Pan w każdym razie wysoko i mam pytanie: co dalej?

Już więcej nie będę niczego zdobywał, bo już nie dam rady. Teraz muszę już tylko utrzymywać to, co osiągnąłem.


Fot. Bogusław "Bobo" Rawiński

Brawo! Moje gratulacje!

Nagrałem dziewięć płyt i wszystkie mają status platyny. I nie tylko w Polsce, nagrałem też płytę dla Hiszpańskiego Czerwonego Krzyża, ponieważ wygrałem konkurs w 1991 roku na hymn czerwonego krzyża.

Niech mi Pan powie: czy kariera dała Panu szczęście?

Ja nigdy nie rozpatrywałem tego co robię tylko w kategorii kariery. Ja wiem jedno: muzyka, w której się zakochałem jako dziecko, wypełniła moje życie. Miałem siedem lat, jak poszedłem do szkoły muzycznej. Musiałem co prawda długo czekać na rozgłos, ponieważ moja kariera z zespołem Vox zaczęła się, kiedy miałem lat dwadzieścia siedem. Niektórzy w tym wieku już kończą, ja dopiero zaczynałem. Tak, jestem szczęśliwy i jestem spełniony. Śpiewam rzeczy, które sam skomponowałem, one wychodzą ze mnie.

No, to się czuje. A co Pan robił przedtem, zanim Pan zaczął śpiewać?

Byłem muzykiem. Nigdy nie marzyłem o tym, żeby śpiewać. Skończyłem podstawową szkołę muzyczną, a potem nie chciało mi się już grać Bacha, etiud i sonat. Skończyłem Wyższą Szkołę Nauczycielską, potem studiowałem trzy semestry na Akademii Muzycznej, a potem rzuciłem to wszystko dla estrady, żeby móc się utrzymać. W 1973 roku ożeniłem się z Hanną, która niestety zmarła w czterdziestym czwartym roku życia na raka, dwanaście lat temu.


Fot. Bogusław "Bobo" Rawiński

Zacząłem pracę w Operetce Warszawskiej jako akompaniator. Spotkałem wspaniałych ludzi. Miałem to szczęście, że w całym swoim życiu byłem popychany do przodu przez ludzi mądrzejszych od siebie, od których mogłem się uczyć. Los uśmiechnął się teraz do mnie po raz drugi, bo znalazłem cudowną żonę, dużo młodszą ode mnie. Urodziła mi teraz syna, którego w skrytości ducha zawsze chciałem mieć. Mam też dwudziestodziewięcioletnią córkę z pierwszego małżeństwa, z której jestem bardzo dumny. Jest wspaniałą i mądrą kobietą, właśnie będzie wychodziła za mąż.

To czego Panu życzyć skoro Pan wszystko osiągnął? Jest Pan spełniony w miłości, jest Pan spełniony w karierze... Czy jest coś, czego Pan nie osiągnął?

Chyba nie. Problem jest może jeden, że kiedy mój syn będzie miał dwadzieścia lat, to ja będę miał siedemdziesiąt siedem. Chciałbym doprowadzić syna do dorosłości. Tak, żeby potrafił już dalej żyć samodzielnie.

Rozumiem. Życzę więc, żeby się to Panu udało i dziękuję za rozmowę.
 

Rozmawiała: Dana Platter
Foto: Bogusław "Bobo" Rawiński, Katarzyna Śliwa
PoloniaInfo (2008.12.17)



 






Firma sprzątająca poszukuje pracowników (Täby)
Firma sprzątająca poszukuje pracownika (Ekero )
Praca biurowa Skogås (Skogås)
Pracownik na zastępstwo (Ekerö)
Praca w rolnictwie (Höllviken)
Poszukiwani samodzielni stolarze (Stockholm)
Sprzatanie Stockholm (Älvsjö)
Praca sprzątanie (Segeltorp )
Więcej





Fiskbullar czyli szwedzkie rybne klopsiki.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Kościół świętego Görana.
Agnes na szwedzkiej ziemi
„Bezpieczna Szwecja” – kolejna część.
Agnes na szwedzkiej ziemi
25 lat Chorus Polonicus Gotheborgensis
Smaki życia na obczyźnie
Wielojęzycznośc czterolatki - podsumowanie
Polska Mama Za Granicą
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji


Odwiedza nas 13 gości
oraz 0 użytkowników.


Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony