Na ekrany kin w Sztokholmie wchodzi 3 października „Somers Town” (2008), brytyjski film o przyjaźni dwóch nastolatków. Nie byłoby w tym nic szczególnie interesującego gdyby nie to, że jeden z nich jest Polakiem. Marek (Piotr Jagiełło) przybył z ojcem (Ireneusz Czop) do Londynu, do robotniczej dzielnicy Somers Town. Ojciec pracuje na budowie, a Marek po całych dniach wałęsa się samotnie po mieście i fotografuje.
Chłopak podkochuje się w kelnerce Marii (Elisa Laskowski) i uważa ją za swoją dziewczynę. Przypadkiem poznaje Thomo (Thomas Turgoose), bezdomnego Anglika, który przyjechał z Nottingham do Londynu nie mając zupełnie konkretnych planów i pojęcia, co chce robić. Thomo od razu na początku zostaje pobity i okradziony. Marek przechowuje go w swoim domu pilnując, żeby o nieproszonym gościu nie dowiedział się ojciec. Temat więc jest dość ciekawy, niestety – nieciekawie opowiedziany. Wydaje się, że reżyser Shane Meadows nie znalazł właściwego sposobu narracji filmowej ażeby zaangażować widza. Słabością filmu są kiepskie dialogi, brak energii i połowiczność środków wyrazu.
Ojciec Marka pije z kolegami po pracy i nie ma zbyt wiele czasu dla syna. Nie wiadomo, dlaczego Marek nie uczy się ani nie pracuje. W którymś momencie ojciec przeprasza syna, że zniszczył mu życie. I tu jest materiał na dramatyczny rozwój wydarzeń i nadanie opowieści substancji. Niestety, rzecz się rozmywa w zupełnie nonsensownym zakończeniu filmu. Obraz nie angażuje w losy bohaterów pomimo niezłej gry młodych aktorów oraz dość dobrej muzyki (która za późno wchodzi w akcję). Całość jest na poziomie pracy studenta szkoły filmowej, a nie dojrzałego reżysera. Jakiż kontrast z innym, obecnie wyświetlanym filmem brytyjskim „It’s a free world...” (Polak potrzebny od zaraz), gdzie również swój udział mają Polacy. No, ale tamten obraz, majstersztyk, reżyserował mistrz Ken Loach...
Summa summarum – nie polecam. Chyba, że już obejrzało się wszystkie inne filmy w Sztokholmie i nie ma co się ze sobą zrobić w ciemny, ponury wieczór.
|