Odwiedzin 37772591
Dziś 3599
Wtorek 16 kwietnia 2024

 
 

Rafał Kmita i jego teatr w Sztokholmie

 
 

Tekst: Dana Platter
Foto: Dana Platter

2007.10.23
 


Aktorzy występujący w spektaklu "Wszyscyśmy z jednego szynela".

Rafał Kmita przyjechał ze swoją grupą do Sztokholmu po raz drugi. Pierwszy raz w zeszłym roku ze spektaklem "Aj waj, czyli historie z cynamonem" czerpiącym z kultury żydowskiej, teraz ze skeczami i piosenkami "Wszyscyśmy z jednego szynela", opartym na kulturze rosyjskiej. Szynel to oczywiście gogolowski płaszcz.

Rozmawiam z Rafałem Kmitą w przeddzień występu.

Dana Platter: Czy to przedstawienie, które teraz przywieźliście, ma jakiś wspólny mianownik z poprzednim "Aj waj!"? Wiem, że jest Pan duszą, mózgiem i reżyserem swoich przedstawień. Czy jest Pan też autorem tekstów?

Rafał Kmita: Głównie jestem autorem tekstów. Reżyserem jestem przy okazji. Owszem, jest parę wspólnych mianowników. Podobna jest struktura formalna. Wspólny jest sentyment do tych kultur. Teksty pisałem z miłości. Ta miłość zrodziła się trochę z innych powodów. Jeśli chodzi o kulturę rosyjską to z miłości do literatury, wielkiej, dziewiętnastowiecznej literatury rosyjskiej - Tołstoja, Dostojewskiego.

DP: Pan wziął płaszcz Gogola jako punkt wyjściowy?

RK: Tak. Wielki płaszcz stoi cały czas na scenie jako symbol dawnej kultury i literatury rosyjskiej. Z tego szynela wychodzą rozmaite historie: piosenki, scenki.


Rafał Kmita

DP: Czyli płaszcz jest to element spinający całość.

RK: Tak. Stąd jest tytuł. Dostojewski powiedział o Gogolu, że "wszyscyśmy wyszli z jednego szynela", czyli miał na myśli, że wszyscy pisarze rosyjscy XIX wieku wyszli z tego opowiadania. W ten sposób oddał hołd Gogolowi. Dostojewski powiedział, że Gogol był ojcem tej literatury. A ja uwielbiam Gogola i przeczytałem wszystko, co napisał, po kilka razy. Może nie było tego aż tak dużo, ponieważ Gogol pisał tylko przez dziesięć lat, ale mnie ta literatura od dzieciństwa fascynowała. Najpierw oglądałem przedstawienia Teatru Telewizji - "Ożenek", "Rewizora", "Graczy", "Martwe dusze". Jako dziecko nasiąkałem tym, potem czytałem to jako nastolatek, potem na studiach postanowiłem, że złożę swój osobisty hołd Gogolowi i tej literaturze w postaci spektaklu. Postanowienie to zrodziło się jakieś dziesięć lat temu. To jest nasz starszy spektakl niż "Aj waj".

DP: A czy nadal gracie to w Polsce?

RK: Tak. Gramy w "Teatrze Stu" w Krakowie, w teatrze "Rampa" w Warszawie. Jeździmy też z tym przedstawieniem po Polsce. Mamy komplety widzów. Wystawialiśmy też ten spektakl w Petersburgu.

DP: A jakie było przyjęcie właśnie w Rosji?

RK: W Petersburgu przeżyliśmy jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu artystycznym. Zostaliśmy zaproszeni na Dni Kultury Polskiej w Rosji do Teatru Aleksandryjskiego. To jest najstarszy teatr w Rosji, w którym wystawiał wszystkie swoje premiery Gogol. Leży przy Newskim Prospekcie, a nasz spektakl zaczyna się piosenką o Newskim Prospekcie.

DP: Graliście po polsku. Czy Rosjanie rozumieli tekst?

RK: Graliśmy po polsku, ale było symultaniczne tłumaczenie. To, co na zaskoczyło to to, że reakcje publiczności następowały dokładnie w tych samych miejscach co w Polsce. To świadczy o tym, że publiczność to przyjęła oraz że też było bardzo dobre tłumaczenie.

DP: Dusza słowiańska!

RK: Tak jest. To był wspaniały moment. Publiczność wstała na końcu. Było to wzruszające. W ogóle zagraliśmy już ten spektakl czterysta razy. To jest jeden z rekordów w Polsce. Myślę też, że duża w tym zasługa dobrej muzyki, którą skomponował Janusz Wojtarowicz.

DP: Skoro ten spektakl powstał z miłości do literatury rosyjskiej to rozumiem, że Pan, jako człowiek młody, nie ma żadnych obciążeń z PRL-u, kiedy to język rosyjski był przymusowy w szkole i literatura rosyjska też.

RK: Miałem. Pamiętam dokładnie czasy, kiedy występował na zawodach sportowiec radziecki i ja trzymałem kciuki za każdym, kto był jego przeciwnikiem. Jak każdy Polak wtedy, poza członkami PZPR-u, nie znosiłem Związku Radzieckiego.


Dana Platter i Grzegorz Klis

DP: A co się w Panu przełamało, że oddzielił Pan sprawy propagandy od literatury?

RK: Zrozumiałem, że Związek Radziecki jest czymś innym niż Rosja carska z XIX wieku. Kiedy już dojrzałem do czytania literatury to zrozumiałem jak wielką wartością dla literatury światowej jest właśnie rosyjska. Ja uważam, że jest to najlepsza literatura, jaka powstała w tamtym okresie. Jeżeli porównać ją np. z literaturą francuską czy niemiecką to te ostatnie nie wytrzymują porównania. Jest w niej coś bardzo uniwersalnego i współczesnego. Uważam, że jest coś niesamowitego w tym, że te teksty po dwustu latach zupełnie się nie zestarzały. Jak czytam literaturę sprzed stu, dwustu czy nawet trzystu lat to trąci ona myszką, a rosyjska nie. Myślę, że stąd też bierze się sukces przedstawień.

DP: Czyli jest to dobre ponieważ jest ponadczasowe. Wracam do sprawy "Płaszcza" Gogola. Jak pamiętam ta nowela opowiada bardzo smutną, wręcz tragiczną historię. Jak Pan przetransponował tę ponurą historię na wesoły kabaret?

RK: Moje przedstawienie nie jest adaptacją noweli Gogola. To nie ma nic wspólnego w sensie fabuły. Szynel jest symbolem kultury rosyjskiej.

DP: Rozumiem. A skoro spektakl powstał z miłości to jak każde dziecko miłości będzie znakomity?

RK: To już Państwo muszą ocenić. Trudno mi być obiektywnym, ale mnie się przedstawienie podoba.

DP: W zespole jest tylko jedna aktorka, Sonia Bohosiewicz, reszta to mężczyźni. Czy Pan celowo napisał większość tekstów dla mężczyzn i tylko niektóre dla kobiety?

RK: Tak się złożyło. Nie wiem, może z mężczyznami się lepiej pracuje. Sonia w każdym razie jest najważniejszą aktorką w zespole. Gra również w innych przedstawieniach, ma też dublerki, np. Martę Bizoń, Kamillę Klimczak. Sonia jest również naszym managerem.

DP: Przywozicie nam kabaret oparty na kulturze rosyjskiej. Co wyciągacie z tej kultury?

RK: Ja bym nie nazwał tego kabaretem. Jest to raczej przedstawienie komiczne. Ma pewne cechy kabaretu; jest to spektakl muzyczny o bardzo dużych inklinacjach komicznych. Chcemy żeby ludzie się śmiali.

DP: Czyli są piosenki, skecze, ale nie ma fabuły, akcji.

RK: Tak. Łącznikiem jest muzyka.

DP: A stroje jakie są?

RK: Stroje są z epoki. Ja bym wolał mówić o spektaklu po spektaklu, ponieważ wtedy obydwoje wiemy o czym mówimy.

DP: Ja też. Trudniej przeprowadzać mi wywiad, kiedy nie widziałam przedstawienia. Niestety, mamy tylko dzisiaj możliwość rozmowy. Nie wątpię, że skoro przedstawienie było grane aż czterysta razy to musi być dobre, tylko że Polacy w Szwecji są trochę inni niż ci w Polsce, ciekawa więc będzie ich reakcja. Pan zresztą i tak wyczuje jaka będzie atmosfera, jaki będzie odbiór.

RK: Dla mnie też będzie to ciekawe doświadczenie. Na pewno tu jest dużo emigrantów, którzy wyjechali z przyczyn politycznych z Polski więc jest pewne ryzyko, ale myślę, że jednak ludzie oddzielają Związek Radziecki od narodu rosyjskiego.


Rafał Kmita i Dana Plater na tle szynela

DP: Widzi Pan, trzeba przejść pewien proces. Ja sama ten proces przeszłam. Najpierw wszystko co było rosyjskie czy radzieckie kojarzyło się źle, jako narzucone siłą. Nie wiem, czy miał Pan rosyjski w szkole?

RK: Tak. I uważam, że jest to również mój sukces osobisty, że potrafiłem się wyzwolić od niechęci, braku sympatii wobec Rosjan.

DP: Zdążył Pan tym nasiąknąć?

RK: Tak, oczywiście, wychowałem się przecież w PRL-u kiedy to ZSRR był głównym złem. Najlepiej było to widać w czasie olimpiady. Bardzo utożsamiałem się z Kozakiewiczem, kiedy to w Moskwie zrobił swój słynny gest w stosunku do Rosjan. Uważam, że bardzo ważne jest przejść do normalności w stosunkach z jakimś narodem.

DP: A w stosunku do Niemców? Chyba jeszcze nie przeszło...

RK: Myślę, że w młodym pokoleniu chyba tak. Trzeba sobie zadać ogromny trud, żeby to przeszło. I to było jednym z moich celów. Napisałem teksty do "Szynela" żeby pobudzić sympatię do Rosjan w sobie i w innych Polakach. Pisałem to w roku 1997 roku. To samo było kiedy pisałem "Aj Waja". Też tak myślałem, że to jest taka moja cegiełka, sprawa przecież wymaga wielu działań różnych ludzi. Chodziło mi o to, żeby ten poziom niechęci do Żydów w Polsce zmniejszyć, pokazać, że ta kultura ma swoje piękne strony, że ma piękną muzykę.

DP: A czy byłby Pan w stanie zrobić coś podobnego w stosunku do Niemców? Niemcy nie kojarzą się przecież z humorem. Czy byłby Pan w stanie napisać teksty i zrobić kabaret czy teatr muzyczny tak, ażeby to był lekki spektakl?

RK: Nigdy o tym nie myślałem, ale byłoby trudniej. Myślę, że o wiele łatwiej byłoby zrobić taki spektakl o Cyganach lub Czechach. Ale to nie wynika z mojej niechęci do Niemców ani z tego, że te stereotypy w stosunku do Niemców są tak silne w Polsce tylko że ich kultura, mimo wszystko, nie inspiruje do tego. Tak samo jak trudno byłoby mi było zrobić teksty o Szwedach. Dlatego że to jest troszeczkę inny typ ludzi, inny typ charakteru. Sam język niemiecki nie kojarzy się z czymś lekkim. Ten materiał wyjściowy, ten stereotyp, który jest w nas widzach musi dawać możliwość autorowi.

DP: Ale to byłoby wyzwanie! Ponieważ zrobił Pan już spektakl o Żydach i Rosjanach, a wszyscy mamy stosunek emocjonalny do tych narodowości więc kolejni byliby Niemcy.

RK: To może zostawię to już innemu artyście. Dwa obowiązki spełniłem. Ja też muszę pisać na inne tematy!

DP: Ja Pana przecież nie namawiam. Przyszło mi to tylko do głowy w trakcie rozmowy jako ewentualny ciąg dalszy tematu. A czy jest Pan człowiekiem szczęśliwym?

RK: Tak. Jestem szczęśliwy, że mieszkam w Polsce. Jestem bardzo przywiązany do kultury, do języka. Jestem szczęśliwy w życiu prywatnym, to też jest ważne.


Rafał Kmita i aktorzy

DP: Myślę, że Pan za granicą chyba też byłby szczęśliwy, ponieważ jest Pan osobą pozytywną z natury. Muszę się Panu przyjrzeć, ponieważ dawno już nie widziałam człowieka szczęśliwego.

RK: Myślę, że za granicą mniej byłbym szczęśliwy. Miłość do ojczyzny, miłość do kobiety są źródłem szczęścia. Dynamika, którą czuję w kraju. Nie w ciągu ostatnich dwóch lat, ale w ogóle po 1989 roku.

DP: A gdzie Pan mieszka w Polsce?

RK: W Krakowie. To jest szczególne miasto. Dużo się buduje.

DP: To jest coś fantastycznego! Spotkałam człowieka szczęśliwego. Ja tu nie widzę w Szwecji ludzi szczęśliwych.

RK: Wie Pani, też odnoszę takie wrażenie. Jestem tu drugi raz i coś tu jest dziwnego. Taka czapa jakaś na tych ludziach.

DP: Mówi Pan o Polakach?

RK: No tak. Ja tu przecież Szwedów nie spotykam. Generalnie Szwecja jest zimniejsza. Mniej się kotłuje. Wszystko wydaje się spokojniejsze.

DP: No nie, tak to tu nie jest. Tu się kotłuje. I mordy, i gwałty, i wszystko co Pan chce. Ale może nie ma tego co w Polsce, tej dynamiki rozwoju. Ta Szwecja jest już na takim poziomie ekonomicznym, że trochę jakby spoczęła na laurach.

RK: Mam na myśli, że młody człowiek, który się rozwija to ma w sobie taką świeżość i dynamikę. To jest Polska. A Szwecja to jest już taki dojrzały, starszy człowiek.

Polacy nagle dostali wolność, możliwość rozwoju, nagle poczuli, że coś od nich zależy. To jest taki fajny moment żyć w kraju, który ma perspektywę przed sobą.

DP: Szwecja nie miała wojny, Szwecja ma dobrobyt. Ale w Polsce czuje się ten puls, prawda?

RK: Pewnie, że tak.

DP: Dziękuję bardzo za interesującą rozmowę i czekam na przedstawienie.

RK: Ja też dziękuję.

***

W hałasie na cocktailu w Konsulacie po zakończonej konferencji Klubu Kobiet Sukcesu rozmawiam z jednym z aktorów z grupy Rafała Kmity, Krzysztofem Pluskotą.

Dana Platter: Wie Pan, Rafał Kmita zaskoczył mnie stwierdzeniem, że jest szczęśliwy. Czy Pan też?

Krzysztof Pluskota: Ja jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem.


Krzysztof Pluskota

DP: Dlaczego?

KP: Z banalnych powodów. Przede wszystkim mam dwójkę wspaniałych dzieci, bliźnięta, córkę i syna, trzylatki. Mam cudowną żonę. Pracuję w zawodzie, który zawsze chciałem uprawiać - w zawodzie aktora. To jest wielkie szczęście. Spotykam też na swojej drodze ludzi, którzy zasługują na to, żeby dzielić się z nimi tym szczęściem. Może jeszcze chciałbym żyć w kraju, który byłby zbieżny z moją wizją szczęśliwości. Nie zawsze, nie do końca się to jeszcze komponuje w odpowiedni sposób. Tak naprawdę staram się czerpać szczęście z tego, co mam, a nie z tego, co mógłbym mieć albo z tego, czego nie mam.

DP: Jest więc Pan szczęśliwy w życiu osobistym i w życiu zawodowym, więcej nie trzeba.

KP: Tak. Wie Pani, zawsze znajdzie się płaszczyzna życia, na której nie jesteśmy spełnieni, ale ja uważam, że to że się w czymś nie spełniliśmy nie jest powodem, żeby być nieszczęśliwym tylko, że może dać szansę na dążenie do tego, żeby to zrealizować. To jest cały sekret mojej szczęśliwości.

DP: Proste. Kiedyś się mówiło: Jasne i proste jak myśl marksistowska (śmiejemy się oboje).

KP: A propos myśli marksistowskiej. Ja kiedyś przez przypadek wygłosiłem w kabarecie też taką myśl, że co prawda wyboje są, ale jestem zadowolony, bo wiem, w którym kierunku podążam i wiem, że kierunek jest słuszny.

DP: Tak jest. Gratuluję właściwego podejścia do życia i bardzo dziękuję za rozmowę.

***

Moją ostatnią rozmówczynią jest Sonia Bohosiewicz.

Dana Platter: Wiem, że jest Pani jedyną kobietą w zespole. Byłam na przedstawieniu "Aj Waj". Proszę mi powiedzieć na ile różni się Pani rola w obecnym przedstawieniu od tej z "Aj Waj".

Sonia Bohosiewicz: Diametralnie.

DP: Szaleliście na scenie.

SB: No oczywiście, Kmita ma taki temperament...

DP: Ależ tego nie widać! Człowiek był w rozmowie ze mną spokojny.

SB: Ano widzi Pani bo to jest taki człowiek, który szanuje energię. Prywatnie jest spokojny, ale to co przelewa na papier to jest pełne temperamentu. To się tak nie da, żeby być szalonym w życiu prywatnym i szalonym w zawodzie. Gdzieś trzeba szanować energię.


Sonia Bohosiewicz

DP: Pamiętam Pani rolę jak przyszła Pani do rabina żeby się rozwodzić. Tyle tam było ruchów, gestów, podskoków że zastanawiałam się, skąd Pani bierze tę energię.

SB: Od Kmity! W przedstawieniu "Wszyscyśmy z jednego szynela" też szalejemy. Rafał Kmita ustala tempo, w którym mamy grać.

DP: A co by było gdyby się Pani nie chciało? Wychodzi Pani na scenę, jest Pani zmęczona. I co wtedy?

SB: Czy Pani żartuje czy Pani pyta naprawdę? Ja zawsze, kiedy staję do swojej pracy to sobie myślę, że jestem chirurgiem. Nie ma czegoś takiego, że mi się nie chce. Tak jak chirurg. To jest moja odpowiedzialność wobec zawodu. Jest masa ćwiczeń technicznych, których nas uczą w szkole teatralnej, których używa się, żeby się pobudzić, żeby dać sobie adrenalinę. Wypić kawę, zrobić pięćdziesiąt pompek, sto brzuszków, nakręcić się.

DP: NO, sama kawa to nie wystarcza... Czy macie w swoim zawodzie przypadki wypalenia? Może wśród starszych kolegów?

SB: Oczywiście, że tak. Widzę takie przypadki. Ale publiczność to natychmiast wyczuwa. To jest coś takiego jak ładunek, który wygląda jak światło. Albo ze sceny ono bije i publiczność chce tego aktora oglądać, albo ktoś leci na nazwisku. Są sytuacje, że człowiek nie wyspał się, ma zły dzień, coś go boli, ale trzeba pójść i dostarczyć to wszystko. Publiczność, która przychodzi do teatru, jest w roli osoby, która jest operowana w pewnym sensie. To znaczy, Pani ogląda spektakl jeden raz i Pani się wydaje, że to jest jednokrotne. Kiedy ja oświadczam, że grałam w tym przedstawieniu czterysta razy to Pani się zadziwi, jak to jest możliwe. To jest tak jak lekarz: czterysta razy operuje tę samą prostatę. To jest ta sama procedura. Za każdym razem to samo skupienie, ta sama energia, ta sama koncentracja, żeby zrobić wszystko prawidłowo. To nieważne, czy odgrywa się tę ścieżkę czy inną. A może ścieżką "Szynel" będę chodziła osiemset razy? To nie ma znaczenia. Ważne jest to, że za każdym razem jest nowe spotkanie z widzem. Jest zupełnie inna atmosfera na widowni.

DP: Odczuwacie różnicę?

SB. Taaak! Oczywiście. Jak jest dobry odbiór to pobudza i mobilizuje. Bywa publiczność, która chciałaby się śmiać, ale się wstydzi śmiać głośno. Jeżeli nie ma na sali kilku osób, które śmieją się głośno i jeśli nie znajdzie się nikt, kto by przełamał tę barierę, to cała publiczność jest w stanie się wstrzymywać. My wiemy po kilku pierwszych żartach jaka jest publiczność, my wiemy z kim gramy.

Czasami trzeba dać ludziom trochę więcej czasu, żeby pomyśleli, trzeba wypauzować. Czasami schodzi ktoś ze sceny i mówi: graj wolniej. Albo mówi: o Jezu, taka wyżerka, tylko nie daj się pożreć. Taka publiczność, która uwielbia, która prostytuuje, to znaczy zżera wszystko i to powoduje w aktorze granie intensywniejsze.

DP: To jak publiczność koncertów rockowych?

SB: Nawet nie to, tylko publiczność prowokuje do rzeczy, które są już niesmaczne. To znaczy - biorą wszystko.

DP: I co wtedy robicie?

SB: No, uważamy...

DP: A czy publiczność daje energię czy zabiera?

SB: Przede wszystkim daje.

DP: A gdybyście grali do pustej sali to co wtedy czujecie? Jak gracie?

SB: To koszmar. Nas jest sześcioro na scenie w tym przedstawieniu , a publiczność to jest siódmy aktor. Kiedy robimy tzw. próbę wznowieniową to musimy sobie wszystko przypomnieć. Mieliśmy, załóżmy, dwa miesiące przerwy wakacyjnej. To brakuje nam tej obecności widzów. My nie jesteśmy sami dla siebie, my jesteśmy dla publiczności. Aktor jest dla publiczności.

DP: Przypominam sobie, że bodajże we Włoszech piłkarze dostali karę: grać przy pustych trybunach. Bez kibiców. To musiało być okropne, nie uważa Pani?

SB: Koszmar! Musi być publiczność.

DP: A jak macie próby to kto jest na sali?

SB: Tylko Rafał. Ale to jest zupełnie co innego. To jest jak trening u piłkarzy.

DP: A jak macie próbę generalną?

SB: Zbieramy trochę ludzi żeby zobaczyć jak reagują, czy coś trzeba zmienić czy nie.

DP: To ja rozumiem, że jak gracie czterysta razy to za każdym razem jest to inny spektakl.

SB: Absolutnie.

DP: To nie jesteście wyczerpani?

SB: Zmęczenie fizyczne jest, to wiadomo. Trzeba przebiec maraton. To jest fizyczne ćwiczenie. Trzeba naprawdę grać, ruszać rękami, nogami, wszystkim. Na koniec człowiek czuje się zmęczony, spocony, ale adrenalina jest na najwyższym poziomie. Człowiek by w tym momencie poszedł bawić się, tańczyć i puścić tę energię.

DP: No to jest fantastyczna historia - zawód, który daje natychmiastowy oddźwięk. Ale i bardzo dużo wymaga. Czy nie ma jednak ryzyka jakiegoś wypalenia? U nas w Szwecji dużo się o tym mówi i pisze. To niemal choroba społeczna.

SB: Jest pewne ryzyko. W pewnym momencie publiczność przestaje ładować, tzn. kiedy aktor przestaje traktować publiczność ambicjonalnie. Jak aktor mówi - a tam jacyś tam ludzie przyszli. Próbuje się prześliznąć. I to jest początek końca. Moim zdaniem to jest brak odpowiedzialności. Powinien wtedy zmienić zawód.

DP: Zna Pani takie wypadki?

SB: Częściej widzę takie wypadki, że nie chce mu się a jednak nie zmienia zawodu. Jedzie na rutynie.

DP: To wszystko jest szalenie ciekawe, co Pani mówi o swoim zawodzie. Bardzo dziękuję za rozmowę.

SB: Ja również bardzo dziękuję.

Po obejrzeniu przedstawienia stwierdzam, że ani Soni Bohosiewicz, ani reszcie zespołu wypalenie nie grozi. Publiczność sztokholmska była zachwycona i reagowała żywiołowo, aktorzy dali z siebie wszystko i byli bardzo zadowoleni. Nasza publiczność i petersburska zagrały najlepiej!
 

Dana Platter
Foto: Dana Platter
PoloniaInfo (2007.10.23)



Artykuły w temacie

  Wszyscyśmy z jednego szynela
     Wszyscyśmy z jednego szynela - fotorelacja
     Czar szynela
     Spektakl "Wszyscyśmy z jednego szynela", czyli co Polak wie o literaturze rosyjskiej
 









sprzatanie (Göteborg)
Ścianki gipsowe (Stockholm )
LAKIERNIK SAMOCHODOWY/Stockholm (TÄBY)
Sprzątanie (Stockholm)
Stolarz (Stockholm )
Fasad arbetare (Helsingborg)
ZBROJARZ BETONIARZ (Sztokholm)
Stolarz dach & elewacja STOCKHOLM (Stockholm )
Więcej





Szwecja o smaku lukrecji czyli spotkanie w bibliotece Morenowej.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Kristineberg slott – piękny pałacyk z Kungsholmen.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Firma Sprzątająca
Polka w Szwecji
Muzeum tramwajów w Malmköping.
Agnes na szwedzkiej ziemi
Moja historia cz.5
Polka w Szwecji
Przygoda z malowaniem
Polka w Szwecji
Nowe szwedzkie słowa 2023 - nyord
Szwecjoblog - blog o Szwecji


Odwiedza nas 17 gości
oraz 0 użytkowników.


Wielka polityka pro-dzieczenna
Kolejny Polak ofiara szwedzkiego multikulti
Szwedzki „wstyd przed lataniem” napędza renesans podróży koleją
Katarzyna Tubylewicz: W Sztokholmie to, gdzie mieszkasz, zaskakująco dużo mówi o tym, kim jesteś
Migracja przemebluje Szwecję. Rosną notowania skrajnej prawicy
Szwedka, która wybrała Szczecin - Zaczęłam odczuwać, że to już nie jest mój kraj
Emigracja dała mi siłę i niezależność myślenia










© Copyright 2000-2024 PoloniaInfoNa górę strony